[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewno już wkrótce znów zechce się pożywić.
104
15
Parking przyczep, gdzie mieszka Evans, znajduje siÄ™ w St. Charles, przy zjezdzie z
autostrady nr 94. Rzędy przyczep ciągną się w każdym kierunku jak okiem sięgnąć.
Oczywiście nie przypominają już one dawnych domów na kółkach. Gdy byłam mała,
przyczepy można było podczepiać do samochodu i przewozić z miejsca na miejsce. Proste.
To była jedna z ich zalet. Niektóre z tych domów na kołach miały trzy lub cztery sypialnie
oraz kilka łazienek z prysznicami. Jedyne, co mogłoby je uciągnąć, to półciężarówka albo
tornado.
Przyczepa Evansa to starszy model. Myślę, że gdyby musiał, mógłby podpiąć ją łańcuchem
do półciężarówki i ruszyć w drogę. To byłoby chyba łatwiejsze niż wynajem firmy
przewozowej. Mimo to wątpię, aby Evans kiedykolwiek się stąd ruszył. W gruncie rzeczy nie
opuścił swojej przyczepy od prawie roku.
Okna rozjaśniał złocisty blask. Przy wejściu znajdował się prowizoryczny ganek z równie
prowizorycznym dachem. Wiedziałam, że Evans nie śpi. Nigdy nie sypiał. Bezsenność to z
pozoru coÅ› niegroznego. W przypadku Evansa to choroba.
Znów miałam na sobie czarne szorty. Trzy woreczki z przedmiotami wcisnęłam do kieszonek
przy pasku. Gdybym weszła do środka, wymachując tymi rzeczami, Evans chyba by oszalał.
Musiałam go urobić, działać subtelnie. Niech wierzy, że wpadłam tu tylko po to, by spotkać
się ze starym kumplem. %7ładnych podtekstów, zero ukrytych motywów. Jasne.
Otworzyłam siatkowe drzwi i zapukałam. Cisza. %7ładnego ruchu. Nic. Uniosłam dłoń, aby
zapukać raz jeszcze i nagle się zawahałam. Czyżby Evans w końcu zasnął? To byłby
pierwszy raz, odkąd go znam, kiedy w nocy choć na krótko zdołał się zdrzemnąć jak
zwyczajny, normalny człowiek.
Wciąż jeszcze stałam z uniesioną dłonią, gdy poczułam na sobie jego wzrok.
Spojrzałam w górę na małe przeszklone okienko w drzwiach. Spomiędzy rozchylonych
zasłon wyzierał fragment bladego oblicza. Niebieskie oko Evansa zamrugało na mnie.
Pomachałam do niego. Twarz zniknęła. Szczęknął zamek. Nie zobaczyłam nikogo w
prześwicie. Weszłam do środka. Evans stał w cieniu za drzwiami.
Zamknął je, opierając się o nie całym ciałem. Oddech miał płytki i przyspieszony, jak po
długim biegu. Pozlepiane w strąki jasne włosy opadały na kołnierz jego ciemnoniebieskiego
szlafroka. Miał gęsty rudawy zarost.
- Co słychać, Evans? - Oparł się plecami o drzwi, oczy miał rozszerzone. Wciąż oddychał
zbyt szybko. Czyżby coś wyczuwał? - Wszystko w porządku, Evans? - Gdy masz
wątpliwości, nadaj pytaniu odpowiedni ton.
Pokiwał głową.
- Czego chcesz? - spytał zdyszanym tonem. Chyba nie uwierzył, że zjawiłam się tu
przypadkiem. Nazwijcie to instynktownym przeczuciem.
- PotrzebujÄ™ twojej pomocy.
105
- Nic z tego. - Pokręcił głową.
- Nawet nie wiesz, o co mi chodzi.
- To bez znaczenia.
- Mogę usiąść? - spytałam. Jeśli nie uda ci się wprost, spróbuj uprzejmością. Może zadziała.
- Jasne. - Lekki ruch głową.
Rozejrzałam się po niewielkim pomieszczeniu. Byłam pewna, że gdzieś pod tą stertą gazet,
tekturowych talerzyków, na wpół pełnych kubków i brudnych ubrań kryło się łóżko. Na stoliku
do kawy leżało nawet pudełko ze stwardniałą na kamień pizzą. W pokoju panował zaduch.
Czy Evans zacznie świrować, jeśli odgarnę stąd to i owo? Czy mogłam, usiąść na tej stercie
śmieci w przekonaniu, że w głębi pod nimi znajdowało się łóżko? A jeśli to wszystko runie?
Postanowiłam spróbować. Gdyby Evans zgodził się pomóc mi, usiadłabym nawet na tej
zapleśniałej pizzy.
Przycupnęłam na stercie gazet. Pod nimi było coś dużego i twardego. Może łóżko.
- Mogę poprosić o kawę?
- Nie mam czystych kubków. - Pokręcił głową.
W to akurat byłam w stanie uwierzyć. Wciąż opierał się o drzwi, jakby bał się podejść bliżej.
DÅ‚onie wcisnÄ…Å‚ w kieszenie szlafroka.
- Czy możemy po prostu porozmawiać? - spytałam.
Znów pokręcił głową. Ja również. Zmarszczył brwi, widząc mój gest. Może w domu był ktoś
jeszcze.
- Czego chcesz? - spytał.
- Mówiłam, potrzebuję twojej pomocy.
- Już tego nie robię.
- Czego? - zapytałam.
- Przecież wiesz - mruknął.
- Nie, Evans, nie wiem. Ty mi powiedz.
- Już nie dotykam żadnych rzeczy.
Zamrugałam. Użył, delikatnie mówiąc, dziwnego zwrotu. Powiodłam wzrokiem po stertach
brudnych naczyń i ubrań. Wyglądały na nietknięte.
- Evans, pokaż mi ręce. - Odmówił ruchem głowy. Tym razem nie próbowałam go
naśladować. - Evans, pokaż mi ręce.
- Nie - odparł głośno i wyraznie.
Wstałam i zaczęłam iść w jego stronę. To nie trwało długo. Wycofał się w kąt przy drzwiach i
wejściu do sypialni.
- Pokaż mi ręce.
W jego oczach pojawiły się łzy. Zamrugał i łzy spłynęły po jego policzkach.
- Zostaw mnie. Chcę być sam - wykrztusił.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersiach. Co on zrobił? Boże, co on mógł sobie zrobić?
- Evans, albo natychmiast sam pokażesz mi ręce, albo cię do tego zmuszę. - Miałam
nieprzepartą chęć, aby dotknąć jego ramienia, ale zdołałam się powstrzymać.
106
Evans już nie próbował powstrzymywać łez, łkał jak dziecko, a jego ciałem wstrząsały
gwałtowne spazmy, jak podczas ataku czkawki. Powoli wyjął lewą rękę z kieszeni szlafroka.
Była blada, koścista i cała. Odetchnęłam z ulgą. Bogu dzięki.
- Myślałaś, że coś sobie zrobiłem? - zapytał. - Co takiego?
- Nie pytaj.
Patrzył teraz na mnie, przyglądał mi się z uwagą. Zainteresowałam go. Naprawdę.
- Nie jestem aż tak szalony - odparł.
Już miałam powiedzieć: - Nigdy tak o tobie nie myślałam - ale najwyrazniej podświadomie
miałam już na jego temat ugruntowane zdanie. Myślałam, że amputował sobie rękę, aby już
nigdy niczego nie dotknąć, choćby nawet przez przypadek. Boże, to było szalone.
Naprawdę szalone. A teraz byłam tu, przyszłam do niego, aby pomógł mi rozwikłać zagadkę
morderstwa. Które z nas było bardziej szalone? Nie, lepiej nic nie mówcie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]