[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kit opuścił głowę nad lodówką i ciężko westchnął.
Osiągnęła coś, co do tej pory było niemożliwe. Zaszła mu za
skórę, nadużyła cierpliwości, nad którą przez lata tak
pracował. Rozzłościła go. Pomału odwrócił się, aby na nią
spojrzeć, i z miernym skutkiem starał się zapanować nad
drżeniem głosu.
- Nie, Kreestine. Nie pozwoliłbym, aby cię dotknęli. Nie
pozwoliłbym nikomu dobrać się do ciebie w sposób, jaki oni
mieli na myśli.
Wypił łyk piwa, odstawił butelkę i ruszył w stronę
dziewczyny.
- Nie teraz, nigdy, ponieważ, patni - przerwał i ujął jej
twarz w swoje ręce - jesteś moja. Przywarł ustami do jej ust,
zanim zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, a potem nie musiała
myśleć
o niczym, ogarnięta pożądaniem. Zacisnęła ręce walcząc z
pokusą, by go nie przytulić, ale nie potrafiła już dłużej
panować nad sobą. Ręce jej drżały, gdy objęła go w pasie, a
on pochylił się nad nią ponownie, przyciągając bliżej i całując.
Kristine położyła dłonie na jego tunice i poczuła bijący od
niego żar. Zmielej przesunęła ręce i przebiegła palcami przez
całą szerokość barków. Siła mięśni jego ramion sprawiła, że
dziewczyna poczuła się słaba i zniewolona, nie bezradna
jednak czy gotowa na ból, ale pełna oczekiwania. Cichy jęk
Kita zmieszał się z jej westchnieniem. Jednym silnym ruchem
posadził ją na stole i przyciągnął do siebie. Otoczył rękami jej
talię a biodrami rozchylał jej uda. Kristina, porażona
namiętnością, płonęła. Teraz usta Kita powędrowały w czułe
miejsce poniżej ucha. Przechyliła głowę w stronę jego karku,
ale powstrzymał ją chwytając za podbródek.
- Nie - wyszeptał jej prosto do ucha i ponownie
pocałował. - Chyba, że sama chcesz iść ze mną do łóżka.
Pocałował ją jeszcze raz, zsuwając usta na wysokość
obojczyka. Warkocz przesunął się po ramieniu i znajdował się
w zasięgu ręki Kristine.
- Czy pójdziesz ze mną?
- Tak...
- To dobrze - przysunął się, aby wziąć ją w ramiona, a na
nią spadł zimny deszcz rozsądku.
- Nie. To znaczy... nie. Ledwie się znamy. Dopiero się
spotkaliśmy. Nie mogę tak po prostu iść z tobą do łóżka...
Jej głos był pełen konsternacji i wątpliwości. Sama nie
wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
- Ach, więc chcesz tylko bawić się w miłość?
Pocałował ją w kącik ust, drażniąc językiem, i śmiało
zsunął rękę i pogłaskał jej pierś.
- Ja też lubię takie zabawy, ale - przerwał, aby chwycić ją
zębami za wargę - szybko mnie te gierki nudzą. Przyjdz do
mnie, kiedy będziesz gotowa.
Pocałował ją jeszcze raz z ociąganiem, któremu nie mogła
się oprzeć. Kiedy odchodził, okręciła warkocz wokół swojej
dłoni próbując przytrzymać Kita dłużej i bliżej.
Zawstydzona postępowaniem, które ją zdradziło,
wypuściła włosy z ręki i opuściła oczy czerwieniąc się.
Patrzyła, jak duża, szorstka dłoń przesuwa się wolno wzdłuż
jej ciała pozostawiając smugę ciepła idącą od ud poprzez
brzuch i piersi aż do szyi. Opuszkami palców uniósł jej brodę,
aby spojrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się, oczy mu
pociemniały.
- To jest dobra gra, Kreestine, bardzo dobra.
Rozdział 7
Był szalony, ona też. Gały świat oszalał. Kristine
wyciągnęła kolejną porcję papierów z kosza na śmieci,
mrucząc pod nosem. Resztki z temperowanego ołówka
utworzyły brudne plamy na dżinsach w biało - niebieskie
prążki. Oprócz tego wylała sobie kawę na podkoszulkę, a
wszystko to zdążyła zrobić, zanim jeszcze wzeszło słońce.
Gabinet dzięki Kitowi był uporządkowany, wyjątek stanowiło
biurko, które było domeną działania Kristine i miejscem
okropnego nieładu. Założyłaby się, że nigdy w życiu nic nie
zgubił, dopóki jej nie spotkał. - Cholera.
Przewróciła kosz do góry nogami i potrząsnęła nim. Kit
powierzył jej instrukcję składania kufrów, które rozebrał w
sobotę, i coś jeszcze, co dotyczyło Kandżuru. Trzy instrukcje
wpisała do komputera, ale czwarta zniknęła. Z kosza wypadła
musztardowa bluzka, a Kristine przysiadła na piętach i ukryła
twarz w dłoniach. Czemu nie spaliła tej cholernej rzeczy. Nie
miała ochoty płakać. Nigdy nie płakała, wiedząc, że to do
niczego nie doprowadzi.
Schodziła mu z drogi cały poprzedni dzień, nie odzywając
się nie pytana, utrzymując pozory zwykłej zawodowej
współpracy, co odbywało się kosztem nerwów i snu. Kit
pracował w garażu, rozbierając kufry na części. Identyfikował
każdy zapisany kawałek drewna, czyścił go, numerował i
pakował. Potem dla bezpieczeństwa dał jej sporządzoną przez
siebie listę. Nie prosił jej o pomoc, a ona nie czuła się na tyle
pewna siebie, by mu ją zaoferować.
Coś się z nią dzieje. Prestiż, sukcesy, o jakich nawet nie
marzyła, były w zasięgu ręki, a ona myślała tylko o
mężczyznie, który jej otwierał wrota sławy. Był doprawdy
niezwykły. Sam dla siebie był prawem. Każdego innego
przygniotłaby odpowiedzialność, jaką Kit wziął na siebie,
kierując całą tą eskapadą, a pózniej organizując ucieczkę. W
nocy obudziła się dwa razy, zlana zimnym potem, bojąc się,
by nie spłonął garaż albo żeby jakiś huragan nie zniszczył
Kandżuru. Nawymyślała sobie od idiotek za wplątanie się w
historię zakazanych skarbów. Kiedy obudziła się po raz drugi,
nazwała się przewrażliwioną i sfrustrowaną babą o nadmiernie
wybujałej wyobrazni. Czy naprawdę musiał ją aż tak
oczarować, że myślała tylko o nim. Stał się zmorą jej
egzystencji. Nie znała go, nie rozumiała i nigdy przedtem nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]