[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wojskowy zaproponował, że w Moskwie
podwiezie Stefana do polskiej ambasady. Pod
dworcem czekała już na niego służbowa
wołga z kierowcą. Stefan zajechał więc pod
ambasadę z pełną pompą, pilnujący milicjanci
salutowali.
Ambasada obiecała wystawić ojcu paszport
konsularny; w Noszulu na wszelki wypadek
zrobili ojcu zdjęcia, więc Stefan miał co wkleić
do paszportu. Ale to jeszcze nie oznaczało, że
ojcu uda się wrócić do Polski. Potrzebował
radzieckiej wizy wyjazdowej. Kobieta w
ambasadzie powiedziała, że Stefan po tę wizę
musi jechać do Syktywkaru, stolicy Komi:
Tam niech się pan zgłosi do pułkownika
Sukorina. Tylko niech pan nie mówi, że
przyjechał z prośbą, bo nie wiadomo, czy pan
w ogóle coś załatwi. Niech pan się powołuje
na wszystkich: ambasadÄ™, rzÄ…d.
Stefan w Moskwie czekał dwa dni na
paszport. Potem większym samolotem, na 30
osób, poleciał do Syktywkaru. Na miejscu
odnalazł NKWD i pułkownika Sukorina.
W sowieckim prawitielstwie powiedzieli, że
pan wszystko załatwi.
- Tak wam skazali? ZnajÄ… moje nazwisko? Nu,
choroszo. Składajcie podanie, zdjęcia. Może
za miesiąc, dwa, trzy wyślemy odpowiedz.
I znowu tłumaczenie, że Stefan nie może tyle
czekać, że musi mieć dla ojca wizę jutro,
pojutrze. Bo mu się urlop kończy.
- Niech ojciec napisze podanie o wizÄ™
wyjazdową - powiedział pułkownik.
Stefan przeraził się - znowu trzeba by jechać
do Noszulu. Ale wymyślił:
- Ojciec starik, niepiśmienny, ja za niego
napiszÄ™.
- Jak on starik, to po co chce gdzieÅ›
wyjeżdżać? Niech tu już mieszka.
Stefan tłumaczył, że ojciec w Polsce ma
dzieci, żonę, rodzinę. Pułkownik uległ.
Dyktował i pisał na brudno, a Stefan
przepisywał podanie.
Zakwaterowali go w zabytkowym hotelu, w
apartamencie miał sypialnię i gabinet ze
skórzanymi fotelami. Po trzech dniach
zadzwonił telefon: jest wiza wyjazdowa.
Ojciec tymczasem stracił już nadzieję, że syn
wróci. Potem nie chciał wierzyć, że uda się
wyjechać. Mówił: Mnie władze miejscowe nie
puszczą". Ale skoro Syktywkar puszczał, to
władze miejscowe nie miały już nic do gadania.
Załatwili samochód, by dojechać do
najbliższej stacji kolejowej.
Załadowaliśmy tobołki ojca - opowiada Stefan.
Usiadłem z tyłu, na pace, w szoferce zmieścił
się tylko ojciec i kierowca. Jedziemy. Bagaż
się obluzował, więc walę w szoferkę. Kierowca
pomógł mi przymocować liny, wszyscy
poszliśmy na bok za potrzebą. Chaszcze przy
drodze były po pas, po paru metrach nie
widać było drogi.
Wrócili do auta i jadą dalej. Po jakichś dwóch,
trzech godzinach znowu stają. Na górę
zaglÄ…da kierowca i pyta:
- A ojciec gdzie?
- Jak to, gdzie? W szoferce.
Ale w szoferce ojca nie było. Kierowca myślał,
że ojciec po ostatnim postoju wsiadł ze
Stefanem na pakę, a Stefan sądził, że wrócił
do szoferki. Co robić? Na wąskiej drodze nie
było jak zawrócić olbrzymią ciężarówką.
Postanowili czekać, a nuż ojciec nadejdzie?
Wreszcie widzą: jedzie beczkowóz. Ojciec
miał szczęście, że się nim zabrał. Dojechał
spłakany, myślał, że kierowca specjalnie
Stefana wywiózł, żeby go okraść.
- Kiedy dojechaliśmy do miasta, musiałem
ojca prawie za rękę prowadzić - wspomina
Stefan. - Jedenaście lat był w tajdze.
W Moskwie wsiedli do pociÄ…gu do Polski i bez
żadnych przygód przekroczyli granicę. Na
dworcu w Białej Podlaskiej ojciec dostał
zapomogę dla repatriantów.
A potem ich okradli i drugi raz siÄ™ zgubili.
Stefan ładował bagaże do pociągu, ojciec
pilnował reszty. Kiedy skład ruszył, Stefan
wskoczył w ostatniej chwili do wagonu; mało
brakowało, żeby wpadł pod koła.
Wskakiwał niepotrzebnie. Pasażerowie,
widząc, że syn i ojciec nie zdążą wsiąść,
wyrzucili ich bagaże.
I tak na stacji został ojciec z bagażami, ale
bez pieniędzy i biletu, a w pociągu Stefan z
biletami, ale bez ojca.
Odnalezli siÄ™ w Warszawie. Na Dworcu
Wschodnim ojciec przez kilka godzin siedział
na wózku bagażowym ze swoimi dwiema
walizeczkami.
Dalej obyło się już bez przygód. Dotarli do
Kalisza, do domu.
- Ojciec nie wiedział, jak się zachowywać -
wspomina Stefan. Był w domu po jedenastu
latach. Wszyscy wydorośleli. Moje dwie siostry
były już mężatkami.
Antoni Dacenko przeżył w Kaliszu jeszcze 20
lat. Wciąż był piekarzem. Nigdy nie chciał
rozmawiać na tematy polityczne.
A Stefan też rzadko opowiadał historię swoich
poszukiwań. Znała ją tylko rodzina i kilkoro
bliskich znajomych.
Bo czy to w ogóle jest dziś dla kogoś
ciekawe? - zapytał, kiedy jak dzieci jezdziliśmy
palcem po mapie.
Stefan ze Związku Radzieckiego oprócz ojca
przywiózł jeszcze dwie ślubne obrączki. Oboje
z żoną, wówczas narzeczoną, noszą je do
dziÅ›.
maj 2003
Pod bokiem NKWD
W Ośrodku Karta, dokumentującym losy
zsyłanych Polaków, nigdy nie słyszano o
żadnym Polaku, który w 1956 r. wyruszyłby do
ZSRR na poszukiwanie zaginionego członka
rodziny. Podobna historia zdarzyła się tylko w
czasie wojny. Pułkownik Aleksander Kłotz z
polecenia polskiego podziemia wyruszył wraz
ze swojÄ… Å‚Ä…czniczkÄ… EleonorÄ… WandÄ… Ptaszek
na poszukiwanie uwięzionego przez NKWD
pułkownika Michała Karaszewicza-
Tokarzewskiego. Wysłannicy przebyli w sumie
28 tys. kilometrów przez Lwów, Czelabińsk,
Taszkient, Baku, Syktywkar, Irkuck, Charków i
znowu Lwów. Podróż i swoje dzieje opisał
sam Aleksander Klotz; Zapiski konspiratora
1939-1945" wydała w ubiegłym roku
krakowska Fundacja Dokumentacji Czynu
Niepodległościowego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]