[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bob i Jo wyruszyli na poszukiwanie choinki. Zostawili furgonetkÄ™ przy
kamieniu, wyznaczającym granicę posiadłości, gdyż woleli poruszać się
pieszo po lesistym terenie. Okazało się, że jodły rosnące w obrębie
posiadłości Jo są zbyt wysokie, a pokoje domu Brownów zbyt niskie.
Ziemia Jo, mimo że zima ogołociła drzewa z liści, nie była brzydka.
Przeszli przez łąkę i pas gładkiego lodu, mijali porozrzucane kępkami
drzewa i wiatrołomy. Zaciągnęli do furgonetki kilka pni, które mogli
udzwignąć, żeby pózniej porąbać je na drewno do kominka. Bob nie był
pewien, czy wystarczy mu energii, by bawić się w drwala; powiedział, że
zacznie uczyć chłopców tej roboty.
Znalezli ładną jodłę odpowiedniej wielkości, jednak miała tak sterczące
igiełki, że kłułaby podczas ubierania i wieszanie świecidełek nie
stanowiłoby żadnej przyjemności. Wszystko to razem nie wyglądało zbyt
zachęcająco.
Obiecali już jednak dzieciom wycieczkę, a te poczyniły przygotowania:
pod kierunkiem Jo ponawlekały ziarna kukurydzy i żurawiny na sznurki,
żeby zawiesić je dla ptaków w tej dzikiej okolicy. Dzieci przygotowały też
dodatkowe sznurki; umieszczą je na drzewie przed domem Brownów, żeby
widzieć przez okno, jak ptaki zjadają świąteczny podarunek.
Wreszcie Bob i Jo zabrali dzieci na zimową wycieczkę. Dzieci badały
teren, ślizgały się na lodzie, biegały po łące i bawiły w lisa i gęsi w
wydeptanym w śniegu zagłębieniu.
Saul był wspaniałym lisem. Dzieci wrzeszczały i wybuchały śmiechem.
Nikomu nie udało się złapać Teliera, za to Bob wytarzał dzieci w śniegu.
Potem Ben i Saul wytarzali Boba. Ten wołał o pomoc, a inne dzieci pękały
ze śmiechu. Bawiły się świetnie, a potem pochłaniały jedzenie z
niebywałym apetytem.
Oczywiście, wszystkie dzieci chciały zobaczyć odrzuconą choinkę; one
także uznały, że jest zbyt kłująca. Były rozczarowane, że same nie ścięły
drzewka, mimo to wszyscy spędzili wspaniały dzień. Wrócili do domu
zmęczeni i zadowoleni.
Wieczorem Jo i Bob pojechali na plantację i kupili jodłę z korzeniami.
Chcieli zasadzić ją po świętach, w miejsce powalonego wiatrem drzewa przy
północnej ścianie domu Brownów. Zakupione drzewo było zbyt duże, żeby
zmieścić się do furgonetki; dostarczono je następnego dnia i ustawiono
pośrodku głównego holu.
Gałęzie z jednej strony nieco opadły, złamał się czubek, dlatego
właściciel plantacji obniżył cenę i obiecał pomoc przy sadzeniu po Nowym
Roku.
Dzieci robiły kilometry łańcuchów z czerwonego i zielonego papieru.
Gotowe łańcuchy rozwiesiły w całym domu. W skrzynkach na strychu
dorośli znalezli stare, czerwone, aksamitne wstążki; dzieci ozdobiły nimi
poręcze. Nad drzwiami powiesiły jemiołę. Dziewczynki chichotały, jednak
Bob nie przejmował się tym; stanął pod jemiołą i zbierał pocałunki.
 Musicie uszanować tradycję  powiedział im i ścigał je, nie zważając
na piski i śmiechy. Gdy udawał, że nie może ich znalezć, gdy szukał pod
kanapą i fotelami, przebiegały przez pokój albo hałasowały, żeby zwrócić na
siebie jego uwagÄ™.
Nadszedł dwudziesty grudnia i rozpoczęły się ferie. Drzewko było już
udekorowane; gałęzie uginały się wprost od licznych ozdób. Niektóre
zabawki wyglądały dość dziwnie.
Lampki działały; mrugały z różną częstotliwością. Wyglądały
niesamowicie!
Od czasu do czasu koty próbowały wspiąć się na drzewo; dzieci
przeganiały je ze śmiechem.
 Oczywiście, że chcą na nie wejść  tłumaczył Bob.  Nie widziały w
życiu wielu tak obwieszonych drzew. A już światełka...  Przyniósł jednak z
narzędziowni trochę drutu i korzystając z pomocy chłopców skonstruował
prowizoryczne ogrodzenie; pomogło, ale koty i tak ciągle ponawiały próby
sforsowania przeszkody. Gdy tylko pojawiały się jakieś trudności, Bob
spoglądał na Jo i robił zeza. Zaczynała wtedy tak bardzo chichotać, że
wszyscy pytali, co ją tak śmieszy?
 Bob  odpowiadała.
Dzieci kierowały spojrzenia na poważną już twarz Boba i nie miały
pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Jo skręcała się ze śmiechu.
Pewnego razu Jake wpuścił do domu psy, żeby nie marzły na dworze.
Wszyscy musieli je ścigać i ściągać przerażone koty z szaf i półek. Zrobił się
istny dom wariatów. W zamieszaniu Ben i Teller zderzyli się, upadli i
wybuchnęli śmiechem.
Pani Thomas przyglądała się wszystkiemu uważnie.
 Przecież inni ludzie zachowują się chyba w bardziej cywilizowany
sposób  zauważył Bob.
 W naszym domu na pewno  oświadczyła wyniośle Jo. '
 Przecież jest naprawdę miło i zabawnie  wtrąciła pani Thomas. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl