[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nic nie zauważyli. Gdy wróciła wzrokiem do stolika Kolumba, jego głowa stykała się nieomal
z głową tamtej. Nie wiedziała, kiedy zrodziło się w niej straszne podejrzenie. Oni nic nie
wiedzą... Stach ani razu nie obejrzał się. Jerzy omal nie potknął się, gdy spotkał mój wzrok.
Teraz przeszedł z powrotem. Oni nic nie wiedzą.
Ujrzała głowę Kolumba i tamtej w koszmarnym zbliżeniu, jak na filmie. Spotyka się. %7łartuje.
Choć siedzieli tyłem, przysięgłaby, że widzi ich uśmiechy i mimo gwaru słyszy ich śmiech.
On! To on tak, kiedy ja umieram! Spojrzała błędnie na siedzących przy niej gestapowców.
Stach siÄ™ podnosi.
Boże, zaraz wyjdzie. Zatrzymać. Czy zawoła, żeby go zatrzymać?
Wychodzą, on nie widzi.... Już są w progu... Wyszli. Mija jakiś ogromny, bezgraniczny czas...
Baśka ostatnim, rozpaczliwym wysiłkiem odwraca wzrok na salę. Widzi ją. Tamtą. Jakimś
mściwym półgestem, półobrotem umęczonego ciała wskazuje na nią towarzyszącym jej
gestapowcom. Szatyn robi jakiÅ› ruch. W momencie gdy blondynka chowa do torebki
uzyskane przed chwilą od Kolumba 50 zł, które mają przedłużyć życie Baśki, zbliża się do
niej dwóch eleganckich panów.- Jeden z nich trzyma prawą rękę w kieszeni, drugi ujmuje ją
pod ramiÄ™.
134
Spodlona, przerażona sobą Baśka stoi w rogu sali. Raz tylko zdążyła krzyknąć: Nie! Teraz
powtarza to nie zająkliwym szeptem, mięknąc w żelaznym uścisku wysokiego szatyna,
który zdaje się pamiętać, gdzie ona ma na ramieniu otwartą, wypaloną ranę, i wczepia w nią
żelazne palce.
- Tuż przy linii EKD... - kończy zdanie jakiś pan przy stoliku w pobliżu drzwi, zajęty
spieniężaniem znacznej nieruchomości, i odwraca się niechętnie. - Pijana - konkluduje. -
Pełno teraz tego wszędzie... - akcentuje z obrzydzeniem. - Nie, nie - przedrzeznia
półgłosem. - Już ja wiem, że potem, na osobności, nie będzie tego nie - komentuje
zwycięsko, mrugając do kontrahenta.
XXIV
Czerwony gmach w głębi, za wysokimi, żelaznymi sztachetami. Jedyny gmach, w którym
Nur jur Deutsche odwróciło się w życzliwym grymasie do Polaków. Tutaj wstęp mają tylko
oni. Kasyno Gry. Najbliższy gmachom na Szucha przystanek ludzkiego łajdactwa. Dla
chłopców przystanek nadziei. Idą obaj. Tylko we dwóch. Przechodzą przez otwartą, szeroką
żelazną bramkę. Na krótkim odcinku chodnika, prowadzącym do gmachu, stukają ich kroki.
Kolumb idzie z tyłu. Portier zajęty rozmową z jakimś starszym panem.
- Ale co ja teraz, przecież fryzjer zamknięty... - Człowiekowi trzęsie się ręka, którą
beznadziejnym gestem gładzi podbródek.
- Bardzo przepraszam, ale pan jest nie ogolony - powtarza półszeptem portier i odgradzając
go ręką od wejścia, głęboko pochyla się przed Jerzym. Pierwszy raz ktoś kłania się im w ten
sposób. Są w środku.
- Cholera - mruczy Kolumb - jeszcze się przyczepi, że mam spodnie nie wyprasowane.
Szatnia. Obaj przygładzają włosy przed lustrem. Jerzy patrzy na bladą, zaciętą twarz
przyjaciela. Są tu sami. Tylko we dwóch. Idą. Po czerwonym, szerokim chodniku. Za jakimś
nienagannie ubranym panem, który towarzyszy niebywałej kobiecie w wieczorowej sukni.
- Uważaj, trzeba wziąć sztony - szturcha go Kolumb, dołączając swoje dwieście złotych.
Razem mają pięć setek. Czarny Olo obiecywał choć parę stów jeszcze dziś rano. Biegał do
Junoszy po zwrot kosztów jakiejś służbowej podróży. Wrócił klnąc, bez niczego. Pięć setek to
mało, ale starzy gracze też wymieniają po trochu, żeby ochłonąć, nie cisnąć wszystkiego na
stół. Obaj, jak przed wejściem na maturalną salę, zatrzymują się w progu dla zaczerpnięcia
oddechu. Jerzy ma prawą rękę w kieszeni. Chłodny, uspokajający dotyk. Kolumb brząka
sztonami. SÄ… wilgotne od potu.
W pierwszej sali skupiona cisza. Panowie przy stolikach. Grupki obserwujÄ…cych.
- Jak mecz szachowy - szepce Kolumb.
- Bakarat... - Jerzy chciał jeszcze coś mówić, ale nagle przełknął ślinę. Na stoliku, pod
łokciem ubranego w smoking pana, leży taki plik banknotów, że pan wygląda jak garbaty.
Jedno ramię ma wyraznie wyższe.
- Rolskiemu leci... - słyszą jakiś szept obok.
135
- Ba! - odpowiada ktoś wyduszonym z głębi serca szeptem. Znany jubiler kupuje kartę i nie
patrzy, co wyciągnął. Jego partner ma włosy zwichrzone, wpatruje się w dłoń, którą Rolski
zakrył karty, jakby z niej po wróżbiarsku odczytać chciał swój los.
- Chodz - Kolumb szturcha Jerzego, ale ten przecząco kręci głową. Kolumb widzi w kącie sali
%7łaboklickiego, ubranego w lokajski kubraczek szasera. Odchodzi, jest już prawie w progu
drugiej sali, gdy dolatuje go jakieś westchnienie. Widzi stąd, że partner Kolskiego wstaje od
stolika. Chwieje się, jakby był pijany.
W sali rulety tłok. Z trudem docisnął się do stołu. Obserwował krupierów i drapieżną
elegancję zachłannych grabek, którym ściągali stawki. Sprowadzili ich z Włoch. Fachowość -
nie do nabycia w Polsce. Mają broń. Są i kobiety. Naprzeciwko, przy stole, siedzi młoda i
ładna z wyrazem udręczenia. Na stole ruch wirującej tarczy słabnie. Nagle twarz tamtej tężeje
w jakimś nieomal bólu i... wybucha bielą zębów. Zmieje się. Grabki krupiera ciągną w jej
stronę dużą, połyskliwą ławicę srebrnego połowu. Wygrała.
Stukają rzucane na stół sztony.
- Rien ne va plus - głos krupiera nad zakręconym już kołem rulety. Obok Kolumba
dystyngowany starszy pan. Zwiatło żyrandola rozpala mu połyski na ciemnych przetykanych
siwizną skroniach. Przed zawołaniem krupiera rzucił dwa sztony na czerwone. Kolumb czuje
zawrót głowy patrząc na kręcący się stół.
Przegrał.
Bogactwo srebrnej lawiny sunie znów do tamtej kobiety. Teraz za nią tłumek. Kilku notuje.
To łowcy systemu . Kolumb panuje nad wyobraznią do chwili, gdy pamięć nie podpowiada
mu widoku ciemnego łokcia wspartego na górze banknotów przy stole bakarata. Ta ławica
oznacza to samo. A może więcej? Gałka pada znowu na gładki brzeg toczącego się,
podzielonego na działki koła. Kolumb czuje chłodny dotyk metalu w kieszeni. Rozgląda się.
Wyciąga rękę z pojedynczym sztonem. Szybko sylabizuje imię Baśki... Pięć liter. Jeden szton
na piątkę. Wie, że go stracił. Pani z przeciwka rzuca garść na czerwoną. Nagle:
- Cinq.
Grabki krupiera ciągną w jego stronę. Kolumb czuje głucho bijące serce.
Dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Muszę mieć dwieście pięćdziesiąt tysięcy. - Basik - szepce i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]