[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak czy inaczej, nie przeszkadza mi to.
- Nie. - Bea zarumieniła się.
- Orgie to właściwie wszystko, co wiem o Rzymianach. I womitoria. Bea
wyglądała, jakby chętnie z jakiegoś skorzystała, i dla Barry'ego zmiana tematu
stała się najważniejszą rzeczą we wszechświecie. Opowiedz mi o dziadku
poprosił.
- Niewiele wiem - powiedziała, gdy oboje weszli do jadalni. - Dziadzio Thompson
zmarł, kiedy byłam bardzo mała.
- Tak jak twoi rodzice?
- Tak, wszyscy umarli - odparła swobodnie. Doszło do wybuchu mozdzierza z
tłuczkiem, tragiczna historia. Szansę na coś takiego są doprawdy astronomiczne.
Weszli do wielkiego pokoju. Rozstawione co kilka stóp lampy oliwne rzucały wokół
migotliwe, przesycone dymem światło; Barry dostrzegł leżanki otaczające niski
stół. Bea gestem wskazała jedną z nich, barwy szafranu.
- Usiądz. Barry usiadł.
- To znaczy, połóż się - poprawiła się szybko. - Jadamy w stylu rzymskim.
139
Cóż za niespodzianka.
- Aha. Czy choć raz zdoła zrobić coś jak należy? %7łeby odwrócić uwagę, zapytał
szybko: - Zatem twój dziadek był magiczny? Bo tak to zabrzmiało.
- Nie, po prostu był farmaceutą. Ale znał wielu hipp... to znaczy czarodziejów.
Przychodzili do niego, a on przygotowywał im mieszanki. Preparował coś właśnie
dla waszego szkolnego zbrój mistrza, gdy doszło do wybuchu.
- Coś, co było dla Zeda, wybuchło? A to niespodzianka. Barry pomyślał, że
zabrzmiało to nieco zbyt wesoło. -Przepraszam, nie chciałem żartować. Zed to
krwiożerczy dureń.
- No tak. Ten sam wybuch zabił mojego ojca, który spał właśnie na górze -
podjęła Bea. - W mojej rodzinie nie ma magii, jedynie sporo lenistwa.
Barry'ego niezwykle zachwyciły te słowa.
- U mnie też - powiedział ze śmiechem. - Może jesteśmy spokrewnieni? - Rozmowa
nagle znów zeszła na niebezpieczne tory i Barry wybrał najgorszy konwersacyjny
gambit pod słońcem. A co z twoją mamą? W chwili, gdy pytanie opuściło jego
usta, dostrzegł tkwiący w nim potencjał katastrofy.
- Wpadła do studzienki, kiedy miałam cztery lata. Szły-śmy razem ulicą i nagle
zniknęła. Nic z tego nie pamiętam. Jesteśmy leniwi i łatwo się rozpraszamy.
Był zwykłym tłukiem, niczym więcej.
- Przepraszam rzekł. - Przepraszam, że o tym wspomniałem. Moi rodzice też nie
żyją, więc wiem, jakie to
uczucie.
140
Ach tak? - Bea podniosła stojącą między nimi tacę oliwek. - A jak umarli?
Normalnie bym nie spytała, ale skoro ty to zrobiłeś, to chyba uczciwe?
Oczywiście. Barry ego nigdy wcześniej nie ucieszyło tak to pytanie. -
Zostali zabici przez lorda Vielokonta w ramach jego dążenia do władzy nad
światem. Vielokont to najpotężniejszy w dziejach...
Tak, pamiętam, że o nim wspominałeś. Władza nad światem, co? Tę część jakoś
pominąłeś. To on ciągle próbuje cię zabić?
Zgadza się. Wtedy też próbował, ale mu się nie udało. Zarobiłem tylko tę
bliznę. Widzisz? - Barry uniósł grzywkę i zademonstrował słynny już pytakrzyk.
Rany - mruknęła Bea. - A ja myślałam, że to tylko zwykłe pryszcze.
Je też miałem - odparł bez namysłu Barry. Pryszcze ognia.
Uśmiech Bei nieco zbladł. Tak wiele trudnych tematów.
No tak - mruknęła.
Kiedy ich rozmowa utknęła na mieliznie i oboje z każdą chwilą czuli się coraz
gorzej w swoich skórach, zjawiła się pani Thompson. Zajęła miejsce na ostatniej
leżance i klasnęła w dłonie. Natychmiast do pokoju wpadł cały szereg ludzi
dzwigających półmiski. Ustawiali je na stole i zdejmowali srebrne pokrywy,
ukazując potrawy, jakich Barry'emu nigdy dotąd nie zdarzyło się oglądać (zapachy
też były nowe). Napełnili puchary winem i wręczyli całej trójce.
Pani Thompson zaczęła wskazywać kolejno dania.
141
Odbyty jaskółek... Pieczone koniuszki kozich penisów... Grasice jagnięce...
Palce strzyżyków... Zwińskie sromy...
Mniam. Bea odwróciła się do Barry'ego. - Babcia naprawdę poszła na całość.
Nigdy nie jadamy świńskich sromów, nawet w święta.
Smacznego - rzuciła pani Thompson.
Barry zauważył, że babcia Bei ma dziwną fryzurę, skomponowaną z drobnych,
ciasnych loczków. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Wszystko to było
dlań obce. Ubrania, kozetki, słudzy przyczajeni wśród cieni, osobliwe malowidła
na wszystkich ścianach. Zupełnie jakby Bea mieszkała na Marsie.
Rozejrzał się oszołomiony.
Pani Thompson?
Tak, Barry? Proszę, spróbuj dwakroć pieczonych gęsich kiszek.
Dziękuję. - Udając entuzjazm, Barry wziął ociekający tłuszczem kęs. Gdzie są
sztućce?
W kuchni! huknęła babcia. - Jesz z Rzymiankami, Barry!
Bea uniosła zatłuszczoną dłoń i pokiwała palcami.
Jedz rękami.
Jasne odparł Barry. Gumole!
Bea upomniała pani Thompson. Pomóż gościowi z serwetką.
Bea wyciągnęła rękę i rozłożyła przed nim serwetkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]