[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapadnięte policzki, na blade usta poległej. To nie jest Kryska. A więc Kryska żyje. Jest.
Nieważne gdzie. Istnieje gdzieś, gotowa przyjąć jego spojrzenie. Szczęśliwy, układa ramiona
zabitej wzdłuż ciała i nie słuchając, co mówi do niego drobna sanitariuszka, której pomógł,
odchodzi z powrotem w kierunku pozycji swego plutonu.
Był tak zajęty tym, co się w nim działo, że nie zauważył skupionej ciszy, w jakiej stali ludzie
na placówce.
Zaraz powiem Jerzemu, że wyskakuję na parę godzin. Ale gdzie też się ona przeniosła?
Musiała się przenieść, skoro przyszła jako łączniczka, biedna. Uciekłem od niej - wyrzucał
sobie jak podłość. - Może jest teraz w komendzie odcinka?
- I ty słyszysz? - Jerzy spojrzał na prześwietloną jakimś uśmiechem twarz Ola.
- I on słyszy... - zwrócił się - do żołnierzy, jakby komunikował im o zwycięstwie.
Dopiero teraz doszło do świadomości Ola głuche, dalekie dudnienie, jakby gdzieś drżała
gniewna ziemia.
Za Wisłą ruszył front.
- Magazyn ma jak menacha, a co chwila go zmienia. Sika taki z tej pepeszy bez opamiętania i
sensu... - złościł się Jagiełło. - Tylko patrzeć, jak zaczną od nas amunicji pożyczać...
- Ciszej! - zgromił go Jerzy.
Leżeli w pięciu na strychu kamienicy przylegającej do narożnika domu zajętego przez
Niemców. Z nadejściem ciemności rozpocząć się miało wiązane uderzenie. Po krótkim
przygotowaniu ogniowym mozdzierzy pluton berlingowców uderzyć miał frontalnie skokiem
157
poprzez ulicę, w tym czasie oni mieli przedsięwziąć próbę wdarcia się na niemiecką pozycję
przez dach.
- Mozdzierze, krótkofalówki, działka, pepesze, a jak szkopa ruszyć, to trzeba poprosić pana
Jagiełłę i chłopaczków z Brody , żeby siekierką ciup- ciup... - monologował teraz już
szeptem niezmordowany Jagiełło. - Ale bo też te burki nieszczęśliwe nie nadają się na naszą
wojnę. Taki by wyjął łopatkę, okopał się na środku jezdni... A tu bruk nie daje...
- Nie gadaj, już by tu bez nich była z nas marmolada...
- Buraczana, jak ze Społem - uzupełnił zgodnie Jagiełło, nawiązując do kulinarnych
wspomnień dwóch pierwszych czerniakowskich dni. Teraz dysponował wykombinowaną
tuszonkÄ… .
- Zdolne te chłopaki są... Jest tam jeden taki, co na łyżkach wszystko wygra, każdą melodię.
On ci częstuje mnie tą ichnią Oką, a mnie wstyd, co mu mam wygwizdać, tę Warszawiankę
czy jak? Skończył swoje - a żeby pan porucznik wiedział, jak gra, artysta! - słucham, a on
zasuwa Serce w plecaku. Już się nauczył. To ten chudy od plutonowego Szymusia...
Opowiadali mi tam u mich hecną rzecz o Szymusiu i tym muzykancie od łyżek: On, Szymuś
znaczy, stale mi i mi , takie ma porzekadło. Nie powie: Wez podstawę cekaemu , tylko:
Wez mi podstawę cekaemu... To opowiadał mi jeden, że przed przysięgą, tam u .nich, na
tym Sybirze, w Siedlcach, czy jak tam, plutonowy przechodzi przed frontem swoich
chłopaków i raptem szlag go trafia: patrzy i nic, tylko robi się coraz czerwieńszy i słowa nie
może powiedzieć, a stoi naprzeciwko tego grajka - to całkiem prosty chłopak ten grajek, aż
się dziwię, że umie na tych łyżkach, bo bym powiedział, że on u siebie to gołą ręką do miski
sięgał - stoi tam Szymuś i stoi, aż wreszcie jak nie syknie: Zapiąć mi rozporek! Chłopak
zgłupiał. Robi wystąp , maszeruje prosto do plutonowego Szymusia, schyla się mu do
rozporka... Jeszcze teraz, jak o tym opowiadają, to boją się zaśmiać głośno, taki Szymuś
wściekły, kiedy mu wspomnieć...
Jerzy stał przy dymniku. Oczy miał przymknięte, jakby go uśpił monotonny szept Jagiełły.
Patrzył jednak. Spod wpółopuszczonych powiek śledził widoczną stąd Wisłę jak wroga.
Od dwóch dni w Zródmieściu wieczorami słuchano równego łoskotu kukuruzników. Zrzuty
broni i żywności nie mogły już przywrócić życia konającemu powstaniu, ale obiecywały coś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]