[ Pobierz całość w formacie PDF ]
— Zapomniałam o serwetkach z bibułki. Gdybyś mógł skoczyć na rowerze do Luke-
’a i kupić paczkę za dziesięć centów...
— Skoczę zaraz — oświadczył Pete.
— Dam ci dziesięć centów — powiedziała Dina i zaczęła obmacywać kieszenie swe-
terka. — April, nie masz przypadkiem drobnych przy sobie?
April potrząsnęła przecząco głową i krzyknęła: — Archie! — Archie stawił się na we-
zwanie natychmiast, skacząc po dwa stopnie schodów na raz. — Archie, możesz dać
dziesięć centów?
— Na co? — spytał Archie.
— Nie pytaj, tylko dawaj — surowo skarciła go April, mrużąc do brata porozumie-
wawczo jedno oko.
Archie wręczył dziesięć centów April, April przekazała je Dinie, Dina Pete’owi. Pete
81
zawołał: — Zaraz wrócę — i pobiegł w kąt, gdzie zaparkował rower.
— To już razem dwa dolary i osiemdziesiąt pięć centów jesteście mi winne — stwier-
dził Archie.
— Zwrócimy, nie bój się — zapewniła go Dina. — Teraz — westchnęła — trzeba się
wziąć ostro do roboty.
Przeszli przez trawnik na granice ogrodu Sanfordów. Właśnie rozległ się krzyk Joelli,
która znalazła trop w butelce od mleka miedzy liliami wodnymi na basenie Sanfordów.
Od bramy wjazdowej pędził policjant krzycząc:„Zabierajcie się stąd, dzieciaki!” Z wrza-
skiem tryumfu zsunął się z pnia drzewa Eddie, który odkrył trop w ptasim gnieździe.
Wobec tego drugi policjant, trzymający straż wewnątrz willi, zbiegł do ogrodu schod-
kami od kuchennego wejścia. Jednocześnie Bunny puścił się pędem na przełaj ku wa-
rzywnikowi Sanfordów.
— Wszystko gra na medal — powiedziała Dina. — Cały teren mamy w garści. Ale
— wskazała palcem porucznika Billa Smitha i sierżanta O’Hare, stojących na fronto-
wym ganku różowej willi — jak się pozbędziemy tych dwóch?
— Ze też musieli właśnie dzisiaj tu przyjść! — mruknęła April. Zwróciła się do Ar-
chiego: — Słuchaj, bracie, twoja Banda musi ich odciągnąć sprzed domu.
— Tere fere — obraził się Archie. — Dlaczego zawsze ja? Jak coś trzeba zrobić, to za-
raz ja i Banda! Dlaczego same tego nie zrobicie? Jak my mamy sobie poradzić?
— Ruszcie konceptem — powiedziała Dmą. — Chociażby: podpalcie dom...
— Ha! — wrzasnął Archie i pędząc po schodach w dół ryczał: — Hej, Slukey, Pinhe-
ad! Do mnie, chłopaki!
— Już oni to załatwią — z ufnością w głosie powiedziała April. — Znam Bandę!
I pierwsza wsunęła się przez altankę na teren Sanfordów. Dina za nią.
Dwaj policjanci, wspierani przez sierżanta O’Hare, mieli pełne ręce roboty. Ledwie
wypłoszyli Wendy’ego z rabaty różanej, gdy Joella wyskoczyła spod zegara słoneczne-
go, a Willy zza pnia gruszki. Trzej przedstawiciele władzy uwijali się jak w ukropie. Lecz
Bill Smith tkwił nadal przed drzwiami willi.
— Czy jesteś pewna, że nie zabraknie przedwcześnie tropów? — spytała szeptem
Dina.
April skinęła głową.
— Poumieszczałam tropy wszędzie, na całym terenie. Przyłączmy się do poszukiwa-
nia skarbu.
Zgiełk był dokoła coraz głośniejszy, gdy skradały się przez zarośla. Natknęły się na
stos pustych butelek po mleku, zostawionych tu niewątpliwie przez Walliego Sanfor-
da. Znalazły jamę królika, scyzoryk, który Archie zgubił miesiąc temu, chusteczkę Mag
i szczątki flaszki z coca-colą. April rozdarła lekko swoją organdynową suknię, a Dina
podrapała sobie nos o jakąś zwisającą gałąź.
82
Po kwadransie April oznajmiła:
— Nic tu nie znajdziemy ciekawego. Gdyby było coś ukrytego poza domem, odkry-
łabym to wcześniej, przy rozkładaniu tropów. Musimy dostać się do willi.
— Musimy — odparła Dina — ale jak? — Nagle chwyciła rękę April: — Słyszysz?
Od ulicy doleciał ryk syreny. Potem drugi. Trzeci zabrzmiał gdzieś dalej.
— Jeszcze jedno morderstwo! — krzyknęła April.
— Nie, to nie syreny policyjne — rzekła Dina. — To raczej... Och, April! Widzisz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]