[ Pobierz całość w formacie PDF ]
punktów.
Wreszcie myślał Colin rozwaliłby mi głowę tą łyżką do opon, gdybym mu się nie
wymknął. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Ich przysięga nie miała żadnego
znaczenia. Być może nigdy nie była nic warta. Możliwe nawet, że Roy zabił tych dwóch
chłopców, tak jak twierdził: jednego zepchnął z urwiska w Sandman s Cove, a drugiego oblał
płynem do zapalniczek i podpalił.
Ale dlaczego?
Prawda była oczywista, ale jej zródła niejasne. Colin nie widział w tym wszystkim
żadnego sensu i dlatego było to takie przerażające. Fakty, które poznał, były końcowym
produktem długiego, twórczego procesu, lecz to, co uruchomiło całą tę lawinę, było okryte
tajemnicÄ….
W jego głowie kłębiły się pytania. Dlaczego Roy chce zabijać ludzi? Czy czerpie z tego
przyjemność? Jaką przyjemność, na litość boską? Czy jest szaleńcem? Dlaczego nie wygląda
na szaleńca, jeśli nim jest? Dlaczego wygląda jak zwyczajny czternastoletni chłopak?
Zadawał sobie te pytania i setkę innych, ale nie znał odpowiedzi.
Colin oczekiwał, że świat będzie prosty i oczywisty. Lubił dzielić go na dwie połowy
siły dobra i siły zła. W ten sposób każde wydarzenie, każdy problem i jego rozwiązanie miały
swoją jasną stronę i stronę ciemną, i człowiek zawsze wiedział, na czym stoi. Colin prawie
wierzył, że realny świat przypomina krainę z Władcy pierścieni, gdzie błogosławionych i
przeklętych uformowano w dwie różne armie. Lecz bez względu na to, jak bardzo wnikliwie
analizował zachowania Roya w ciągu ostatniego miesiąca, nie umiał ich zaklasyfikować, nie
mógł go nazwać ani świętym, ani łajdakiem. Roy miał wiele cech, których Colin mu
zazdrościł, i które podziwiał, ale Roy był również bezlitosnym mordercą. Roy nie był czarny.
Nie był też biały. Nie był nawet szary. Przybierał setki, nie, tysiące odcieni szarości, które
wirowały i zlewały się ze sobą jak słupy dymu. Colin nie umiał pogodzić swego poglądu na
świat z nagłym odkryciem istoty takiej jak Roy. Nie kończące się rozgałęzienia nieuchwytnej
jak rtęć moralności Roya były przerażające. Oznaczało to, że Colin musiałby poddać rewizji
całą swą bezpieczną filozofię. Powinien powyjmować wszystkich znanych mu ludzi z
szufladek, do których ich wcześniej upychał. Musiałby na nowo ocenić każdego z nich,
dokładniej niż przedtem, a następnie włożyć ich... tylko gdzie? Jeśli nie istniał czarno-biały
system wartości, to i nie istniały też żadne szufladki. Jeśli nie zawsze można było dokonać
wyraznego rozróżnienia między tym, co słuszne, a tym, co naganne, to nie można było
również, bez obawy o pomyłkę, poklasyfikować ludzi, poszufladkować ich i zapomnieć.
%7łycie stałoby się wówczas nieznośnie trudne.
Oczywiście, Roy mógł być opętany.
Gdy tylko przemknęło mu to przez głowę, wiedział, że znalazł właściwą odpowiedz i
uczepił się jej gorączkowo. Jeśli Roy był opętany przez złego ducha, to znaczyło, że nie jest
odpowiedzialny za przerażające czyny, których się dopuszczał. Roy był dobry, lecz ten
demon, który w nim mieszkał, był zły. Tak! To było to! Jak dziewczynka w Egzorcyście.
Albo chłopczyk w Omenie. A może Roy był opętany przez obcego stwora z innej planety,
istotę, która przybyła na Ziemię z gwiazd. Pewnie. Tak właśnie musiało być. To było lepsze,
bardziej naukowe, mniej prostackie wytłumaczenie niż to pierwsze. Nie demon, ale zła, obca
istota. Może podobna do złoczyńców ze starego filmu Dona Siegela Inwazja porywaczy ciał.
Albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, tym czymś, co opętało Roya, był pasożyt z obcej
galaktyki, podobny do opisanego w wielkiej powieści Heinleina Władca lalek. Jeśli miał do
czynienia właśnie z takim przypadkiem, to musiał przedsięwziąć pewne kroki od razu,
bezzwłocznie, gdy wciąż istniała szansa, co prawda niewielka, uratowania świata. Przede
wszystkim musi znalezć niewątpliwy dowód na istnienie inwazji obcych zagrażających
stworzeń. Następnie powinien przekonać innych ludzi, że grozi im oczywiste
niebezpieczeństwo. I w końcu musi...
Colin!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]