[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie mam pojęcia. - Wzruszył ramionami. - Nie wypuściłaś ich, żeby się
pozbyć Trzeciego, co?
Przed domem silnik corvetty zawarczał i oddalił się. Nie zdołała
powstrzymać uśmiechu.
- Nie bądz głupi. Trzymaj - poleciła i wepchnęła mu w objęcia uzdy. -
ZÅ‚apmy te konie, zanim ktoÅ› pozwie nas do sÄ…du.
Zza rogu wyjechała półciężarówka.
- Wsiadajcie - wrzasnęła babcia, otwierając drzwi.
Jessie i MacCormick wdrapali się do środka. Przez cienki materiał
spódnicy czuła ciepło bijące od jego nogi.
- Myślałem, że to je wystraszy - mruknął MacCormick.
- Nie tak bardzo, jak lalusiowata buzka Tuttle'a.
- 94 -
S
R
Babcia nigdy nie wybaczyła Brianowi porzucenia Jessie. Szczekanie psów
informowało ich o miejscu pobytu koni. Wcale nie było trudno je znalezć.
Zatrzymały się na polu po zachodniej stronie miasta i obserwowały spokojnie,
jak babcia zatrzymuje auto.
- No dobrze, kochane, pobawiłyście się, a teraz wracamy do domu -
oznajmiła.
Konie spokojnie pozwoliły założyć sobie uzdy. Jesika zrzuciła buty i
wysiadła z samochodu.
- Wracajcie z MacCormickiem do domu - powiedziała. - Ja się nimi
zajmÄ™.
- W spódnicy? - sprzeciwiła się babcia. Rzadko pozwalała komuś innemu
zajmować się swoimi bezcennymi perszeronami. Ale teraz zastanowiła się przez
chwilę i orzekła: - Lepiej niech Danny ci pomoże.
Jesika patrzyła na nią ze zdumieniem.
- To moje biodro - wyjaśniła babcia. - Znowu szwankuje. I jestem w
koszuli nocnej. Chcesz, żeby wszyscy zobaczyli, jak łażę po mieście w koszuli?
Jessie wciąż patrzyła.
- No co, nie mam prawa odpocząć raz na jakiś czas?
- Pewnie. - MacCormick pojawił się nie wiadomo skąd i chwycił Siwka za
uzdÄ™. - Dostarczymy je bezpiecznie do domu.
Babcia patrzyła na niego, a na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. Po
chwili już jej nie było.
MacCormick stał blisko, Jessie czuła na sobie jego spojrzenie.
- No cóż... - Odchrząknęła i odwróciła się nerwowo. - Lepiej ruszajmy.
Przez chwilę nic nie powiedział, tylko wpatrywał się w nią.
- Poranisz sobie stopy, jeśli będziesz szła całą drogę i to po ciemku -
powiedział w końcu. - Podsadzę cię.
- Nie mogę jechać konno w spódnicy, kiedy... - zaczęła, ale on już
przysunÄ…Å‚ siÄ™ do niej.
- 95 -
S
R
- Boisz się, że nie będę mógł się opanować na widok twojej kostki? -
zapytał.
- Nie, ale... - Zaśmiała się z przymusem.
Do domu rzeczywiście było daleko, ale jeśli pomoże jej wsiąść na konia,
będzie musiał dotknąć jej nogi i... Porzuciła te myśli, złapała Perełkę za grzywę
i ugięła nogę w kolanie. Jego dłoń owinęła się pewnie wokół jej kostki. Po
chwili siedziała już na koniu, ale jego dłoń pozostała tam, gdzie była. Przyglądał
siÄ™ jej.
Prawda, Brian ją zostawił i MacCormick też to zrobi. Ale on przynajmniej
był szczery. W takim razie, dlaczego nie miałaby go pocałować? Dlaczego nie...
Ale on w tej samej chwili odsunął się od niej, przywiązał linkę do uzdy Siwka i
wskoczył mu na grzbiet, jakby dopiero wczoraj wyjechał ze wsi.
Jechali tak obok siebie, pozwalając, by cisza zalegała między nimi. Konie
szły równym krokiem. Noga Jessie, obnażona do połowy uda, ocierała się o
nogÄ™ Daniela.
- On nie jest ciebie wart.
- Co takiego? - Jego słowa zaskoczyły ją kompletnie.
- Tuttle Trzeci - wyjaśnił. - Nie jest ciebie wart.
Jej serce waliło jak szalone, gorączkowo usiłowała znalezć jakąś
odpowiedz.
- On jest bardzo bogaty.
- Może zle cię oceniłem - odpowiedział. - Uznałem, że pieniądze nie są
dla ciebie szczególnie ważne.
Rozważała kłamstwo, powiedzenie mu, że są najważniejsze. Ale nigdy
nie umiała dobrze kłamać i wątpiła, by to akurat bardzo się zmieniło po
skonsumowaniu trzech koktajli z wódką.
- Ma kwitnÄ…cÄ… praktykÄ™ w Des Moines.
- Ach, czyli tęsknisz za miastem.
- 96 -
S
R
Ple-ple-ple. Wiedział, że nie tęskniła za miastem. Ale nie mogła przecież
powiedzieć mu, że w Brianie pociąga ją tylko to, że przypominał jej, jak wredni
byli mężczyzni. W ten sposób mogła go wybić sobie z głowy. A niech to, panna
Fritz znowu miała rację. Skrzywiła się.
- Ma świetny samochód.
- A ty kochasz szybkÄ… jazdÄ™.
- Jego ojciec jest adwokatem.
- Mogło być gorzej. Mógłby być politykiem.
- Brian Tuttle to bardzo atrakcyjny mężczyzna. Wszystkie dziewczyny tak
uważały.
- Tak, tak, zeznania świadków zawsze są bardzo pomocne - orzekł
idiotycznie poważnym tonem.
Nie wytrzymała.
- No dobrze! Może byłam po prostu napalona! Nie pomyślałeś o tym?
Zapanowała absolutna cisza. Nawet żaby umilkły. Jesika zamknęła oczy i
zastanawiała się, jak względnie inteligentna kobieta mogła powiedzieć coś tak
kretyńskiego.
- Nie mogę się powołać na żadnych świadków - powiedział cicho. - Ale
jeżeli tylko tego szukasz... - Urwał, przywołując na chwilę z powrotem ciszę. -
Może nie miałbym nic przeciwko... - Kolejna przerwa. - Nawet coś więcej...
pomóc ci.
Jego spokojne spojrzenie zle działało na jej wzburzone nerwy. Skierowała
wzrok między uszy Perełki.
- Pomóc mi?
- Wiem, że nie mamy ze sobą dużo wspólnego, ale... - westchnął. - Nie
jesteś taka znowu odrażająca, Sorenson.
Nie zdołała stłumić chichotu.
- Nie taka znowu odrażająca? Czyżbyś usiłował powiedzieć mi
komplement, MacCormick?
- 97 -
S
R
- Cholera, sam nie wiem. Komplementy nigdy nie były moją mocną
stronÄ….
- A co jest... twoją mocną stroną? - Roześmiała się.
- Chyba widzenie rzeczy takimi, jakie są naprawdę. - Wzruszył
ramionami. - Dlatego jestem dobrym reporterem.
- Tak? A co widzisz tutaj? Teraz?
Rozejrzała się po skąpanych w blasku księżyca łąkach opadających do
rzeki. Jej rzeka, jej dom, jej kraina.
- Widzę, że jesteś dla niego za dobra. Znowu mu się przyjrzała.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Skrzywił się.
- To akurat nie był komplement
- Wiem. Inaczej na pewno byś go w jakiś sposób zepsuł.
Zaśmiał się. Był to cichy, przyjazny dzwięk. Uśmiechnęła się w
odpowiedzi. Jechali przed siebie cichymi ulicami.
Dotarcie do domu nie trwało długo. Jessie poczuła ukłucie żalu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]