[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
dokładniej - dopytywał się Kaplanowicz. - Nieważne. U nas kraj wielki.
Nie bój
się. Wy nie szpilki, my nie stóg siana. Nie zginiecie - zapewnił go. Aron
bardzo
nie lubił takich odpowiedzi. "CoS nie bardzo to wszystko koszerne" -
pomyœ laÅ‚. Z
obawa spojrzaÅ‚ na lekko pijanych żoÅ‚nierzy: - To ja nie mogÅ‚em już spaœ ć
gdzie
indziej? - przeklinał swój pech. - Tylko w szczęSliwej krainie Wujka Joe?
Chociaż w Japonii wesoÅ‚o nie byÅ‚oby tyż - pocieszyÅ‚ siÄ™, uœ miechajac do
nowych
przyjaciół. Rick poprosiÅ‚ o pomoc dla Boba. Na szczÄ™œ cie wœ ród Rosjan byÅ‚
lekarz, który obejrzał ranę. Okazał się zwykłym sanitariuszem, ale
lejtnant
zapewniał, że ich Innokientij lepszy niż profesor. Innokientij znalazł w
nodze
Boba parę odłamków i jeden z nich postanowił usunać na miejscu: -
Rebiata! -
zakasał rękawy - Pietia! - krzyknał na szofera jak na asystenta i
nadstawił
rÄ™ce. Pietia wlaÅ‚ mu bimbru na dÅ‚onie. "Profesor" czÄ™œ ć wypiÅ‚, ostatnim
haustem
opryskał chirurgiczne szczypce jak z rozpylacza. Wytarł ręce o brudna
bluzÄ™ i
przystapił do operacji. Trzech Rosjan trzymało Boba. Rick przeraził się
ta
dezynfekcja, ale byÅ‚o już za póœ no. Sanitariusz wprawnym ruchem szarpnaÅ‚,
Bob
zawył i miękko opadł na ziemię. - Wsio - stwierdził chirurg i z duma
pokazał
zakrwawiony odłamek. - Paszła won swołocz! - cisnał go lekko, soczystym
spluniÄ™ciem podkreœ lajac swoja pogardÄ™. Bob po tym zabiegu byÅ‚ bliski
omdlenia.
Strużki potu œ ciekaÅ‚y mu po twarzy. - MoÅ‚odiec! - pochwalili go wstajacy
z
klęczek Rosjanie. Zadowolony z siebie Innokientij poprosił w nagrodę o
dodatkowa
paczkę cameli. Zdrowo łyknał z manierki. - Wszystko będzie w porzadku -
uspokoił
Ricka, poprawiajac bandaż na nodze Boba. Tradycyjnie pozamieniali się
czapkami.
Barney zrobił pamiatkowa fotografię. Jego Kodak wzbudził sensację.
Lejtnant
spytał, czy może zrobić zdjęcie. Z podziwem obracał aparat w rękach: -
Wot
sztuczka - powtarzał w zachwycie. Rick przynaglał go. Chciał jak
najszybciej
odwieœ ć Boba do szpitala. - Mamy czas, miÅ‚y - uspokajaÅ‚ go lejntant. -
Która
godzina? - pożadliwie spojrzaÅ‚ na zegarek. Aron w mig siÄ™ domyœ liÅ‚, że
nie o
czas tu chodzi. Wyjaœ niÅ‚ to kolegom. Rick bez sÅ‚owa zdjaÅ‚ swój zegarek i
wręczył
lejtnantowi. Ten nabożnie przytknał go do ucha, sprawdził, czy cyka. Ze
szczÄ™œ cia objaÅ‚ Ricka. - Cóż za wspaniaÅ‚y przykÅ‚ad przyjaxni
radziecko_amerykaÅ„skiej - pomyœ laÅ‚ Aron. - Nawet ci durnie z Towarzystwa
Pomocy
Rosji byliby wzruszeni... Po tym akcie braterstwa poszło już jak w
zegarku.
Zaraz znalazły się nosze, na których ostrożnie ułożono Boba i
przeniesiono na
ciężarówkę. Rick chciał zabezpieczyć samolot, ale Rosjanie zapewnili, że
o
wszystko moga być spokojni. Zrobia to we własnym zakresie. Wyjęli więc
tylko
najbardziej niezbędne rzeczy. Aron spróbował jeszcze raz połaczyć się z
Å‚odzia
podwodna, ale Wiazin przekonał go, że będzie to mógł zrobić dużo lepiej z
ich
radiostacji. Zaniechał więc prób. Zajęli miejsca w ciężarówce. Rick
usiadł na
skrzyni między Glennem a noszami Boba. Patrzac na znikajacy kadłub
samolotu,
czuł się trochę jak na pogrzebie. Rosjanie jechali ze Spiewem.
Innokientij
okazał się nie tylko "profesorem", ale i głównym zapiewajła. Porwani
rytmem
czastuszek przytupywali Rosjanom ochoczo. Nie bardzo rozumieli ich treœ ć,
a gdy
pytali Arona, o czym oni œ piewaja, ten wyjaœ niaÅ‚ krótko: Wiadomo. O
-
dupach i
towarzyszu Stalinie... Wkrótce wyjechali z leœ nego duktu. MinÄ™li pierwsze
chłopskie wozy na drewnianych kołach. Ciagnęły je chude konie albo krowy,
które
zamiast chomat miały powyginane w pałak grube dragi. Pytali co to jest i
Aron
wytłumaczył im, że to dziwne chomato nazywa się duga. Przed chatami stały
baby w
chustach i machaÅ‚y do nich przyjaœ nie. Mężczyzn prawie nie byÅ‚o, tylko
czasem
jakiœ staruch o bosych stopach lub w Å‚
apciach z łyka grzał się na
przyzbie.
Przed jedna z chat mÅ‚oda dziewczyna z dÅ‚ugim warkoczem dœ wigaÅ‚a dwa
wiadra na
ciężkim koromyœ le. Uœ miechaÅ‚a siÄ™ do nich zalotnie. Obok staÅ‚a staruszka
otoczona stadem obdartych dzieci. Jeden z żołnierzy cisnał jej bochenek
czarnego
chleba: - Na, babuszka! - krzyknał i przesłał całus dziewczynie. Dzieci
podniosły chleb z ziemi i posłusznie oddały babci. Staruszka skłoniła się
i
uczyniła szeroki znak krzyża w powietrzu. Rickowi przypomniała się jego
babcia
Rosetta. Odwrócił głowę i spojrzał na przyjaciela. Bob leżał z
zamkniętymi
oczami i słuchał rosyjskich piosenek. Widać było, że ten Spiew przynosi
mu ulgÄ™.
Rana musiała mu bardzo dokuczać. Miał też chyba goraczkę. Rick postanowił
zmierzyć mu puls. Podwinał więc rękaw bluzy Boba, by wziać jego zegarek.
Ujrzał
jasny œ lad na skórze. Zegarek zniknaÅ‚ jak kamfora. "Operacja" któregoœ z
asystentów "profesora". Nie napawało to optymizmem. Zatrzymali się w
mieScie
Tietjucze, gdzie stacjonował oddział porucznika Wiazina. Jego dowódca,
pułkownik
Bubnow, przyjaÅ‚ ich ze wszystkimi należnymi honorami. Boba kazaÅ‚ umieœ cić
w
lazarecie, a im przydzielił najlepsze kwatery. Uprzednio powyrzucał
stamtad
własnych oficerów. Po doSwiadczeniu z Innokientim Rick postanowił
towarzyszyć
Bobowi i sprawdzić warunki sanitarne szpitala. Aron i Barney poszli razem
z nim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]