[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dalszych tylko bojów. Ujrzawszy przed sobą nieprzyjaciela, wykręcał
nieco w bok głowę, jakby nie chciał nań patrzeć, za moment jednak
rzucał się jak strzała i topił zęby w karku przeciwnika. Nie mógł on
nigdy uciec, choćby chciał, bo Aowca Morski nie dopuszczał do
odwrotu przed zupełnym pokonaniem, natomiast nad przeciwnikiem
raz już zwyciężonym, bohater nie pastwił się nigdy. Sprzeciwiałoby się
to prawu foczego ludu, a prawo szanował wielce Aowca Morski.
Walki toczyły się zresztą przeważnie tylko o pozyskanie miejsca na
wybrzeżu, w celu założenia domostwa sezonowego. Ponieważ jednak
tego samego celu dopiąć chciały tłumy fok, dochodzące w tym jednym
miejscu do pięćdziesięciu tysięcy, przeto wybrzeże rozbrzmiewało
przerazliwym koncertem gwizdania, ryku, beczenia, wycia i w ogóle
rozmaitych nienazywalnych wrzasków.
Kto by stanął na niewielkim wzgórzu, nazwanym Hutchinsons Hill,
ujrzałby w promieniu całych kilometrów walczące foki, a pośród
obłoków piany morskiej, rozbijanej płetwami, zobaczyłby niezliczone
głowy zapaśników. Walka toczyła się wszędzie, na stromych skałach, na
ławicach piasku i na płaskich, bazaltowych głazach, zmytych falami, a
przeznaczonych dla młodzi. Foki nie przestawały walczyć z roku na
rok, były bowiem równie bezrozumne i kłótliwe jak ludzie.
Wczesną wiosną nie pokazywały się tu samice, obawiając się
poniesienia szwanku i przybywały dopiero na początku czerwca, zaś
młode, dwa do czterech lat mające foki, żyjące jeszcze w stanie
bezżennym, przedostawały się przez walczące szeregi w głąb lądu i tam
zabawiały się wesoło. Były ich całe stada, toteż niweczyły do cna całą
roślinność wybrzeża, a gołowąsów takich, czyli kawalerów w samej
Nowostocznej było około trzechset tysięcy sztuk.
Właśnie zakończył Aowca Morski zwycięsko sprawę z czterdziestym
piątym przeciwnikiem w tym sezonie, kiedy nagle wynurzyła się z fal
łagodna małżonka jego, zwana Foczychą, o tkliwym spojrzeniu.
Bez słowa chwycił ją zębami za kark, cisnął jak worek na zdobyte
miejsce i dopiero dokonawszy tej instalacji, warknął:
Znowuś się musiała spóznić! Ha... gdzieżeś się to włóczyła? Gadaj!
Aowca Morski z zasady nie jadał nic podczas trzech miesięcy,
spędzanych na wybrzeżu, a przeto humor jego bywał często nie
najlepszy. Foczycha nie myślała się tedy wdawać w spory, ale
przeciwnie rzekła uprzejmie, oglądając się wkoło:
Jaki żeś dobry! Zdobyłeś, widzę, to samo miejsce, co zeszłego roku!
Oczywiście, żem zdobył! zawołał dumnie Spójrz na mnie!
Był straszliwie pokaleczony, a z ran sączyła się krew. Zwłaszcza jedno
oko niemal wypłynęło na wierzch a skóra na bokach zwisała w
strzępach.
Ach, ci mężczyzni! zawołała Foczycha, poruszając z wdziękiem
tylną płetwę Wszak można by się podzielić miejscami spokojnie i
zgodnie. Wyglądasz zupełnie, jakbyś stoczył bój z wielkim mordercą,
potwalem.
Od połowy maja ustawicznie walczę. Niesłychane panuje tego roku
przepełnienie na wybrzeżu, a jeszcze widziałem z jakichś co najmniej
sto fok z Lukanonu, rozbijających się o pomieszczenie. Nie pojmuję,
doprawdy, po co pchają się tutaj, mogąc siedzieć spokojnie w domu?
Przychodziło mi nieraz do głowy odrzekła małżonka że dużo
milej byłoby nam na Wydrzej wyspie niż tutaj, w takiej ciżbie!
Cóż za myśl? zaoponował Tam udają się same tylko gołowąsy .
Mogłoby paść na nas podejrzenie, że obawiamy się walki... Nie, nie,
trzeba koniecznie trzymać się na właściwej wyżynie!
Aowca Morski, powiedziawszy to, wtulił z dumą głowę w szerokie barki
i wydawało się przez kilka minut, że śpi. Ale jedno oko miał otwarte,
bowiem chciał być każdej chwili gotowy, gdyby zaszła potrzeba walki.
Teraz wszystkie foki miały już swe małżonki przy sobie i wrzaski
wzrosły do tego stopnia, że słychać je było w promieniu kilkunastu
kilometrów, przy największej nawet burzy. Można by bez przesady
liczbę fok przyjąć na milion. Samce, samice, gołowąsy biły się
wszystkie razem, przewracały, wydawały ryki, parskały, goniły się,
skakały w morze i znowu wyłaziły na ląd. Pokryły każdą piędz ziemi
wokół, tak że prócz nich i morza nic więcej widać nie było. W
miejscowości tej panuje wieczysta, gęsta mgła, przysłaniała tedy
szarzyzną ruchliwy obraz, a w rzadkich tylko chwilach, gdy rozbłyskało
słońce, jawiły się barwy świetne, wabiące oko.
Podczas największego rozgwaru wydała pani Foczycha na świat synka,
nazwanego Kotikiem. Miał on taki sam jak inni malcy kształt głowy,
tenże grzbiet, tak samo bladoniebieskie, mdłe oczy, ale sierść jego
kolorem swym zwróciła uwagę matki.
Aowco Morski! zawołała, przyjrzawszy się starannie noworodkowi
Syn nasz będzie biały!
Do stu tysięcy fur zgniłych porostów i pustych małżowin! ryknął
mąż Jak świat światem, nie było jeszcze białej foki!
Bardzo mi przykro zauważyła matka ale właśnie cud ten
nastąpił i nie ma rady!
Powiedziawszy to, zaśpiewała nowo narodzonemu prastarą melodię,
nuconą wszystkim młodym foczętom od początku świata.
Przed sześciu tygodniami nie waż się po fali,
Bo gdy zwiśniesz w dół głową, nic cię nie ocali,
A fokożerca rekin lub potwal, o dziecię,
Pożre cię, zanim zaznasz co to żyć na świecie!
Pełno wszędy zasadzek, przeto zważaj pilnie!
Niech instynkt przyrodzony wiedzie cię niemylnie,
Aż pozyskawszy siły, na sine bezdroża
Popłyniesz, wolna foka, wśród wolnego morza.
Oczywiście nie rozumiał tego wszystkiego zrazu malec, pluskający się
przy matce. Wiedział jednak od razu, że należy zmykać w chwili, gdy
ojciec rozpoczyna bójkę z sąsiadem, tarzając się z przeciwnikiem po
gładkich kamieniach. Matka przebywała w tym czasie przeważnie na
morzu, polując na zdobycz i Kotik dostawał tylko co drugi dzień jeść,
ale gdy dopadł jadła, pracował za czterech i wychodziło mu to na
zdrowie.
Pewnego dnia zrobił wycieczkę w głąb lądu, gdzie spotkał ogromne
mnóstwo rówieśników. Bawili się niby małe pieski, zasypiali, a potem
zaczynali na nowo harce. Nie zwracali na to wcale uwagi ojcowie,
młodziki trzymały się też na uboczu, toteż malce dokazywali, ile chcieli
i było im bardzo dobrze.
Matka, wracając z połowu, udawała się wprost na to miejsce zabaw i
dobywała głosu podobnego do beku owcy wołającej kozlęcia, a Kotik
odpowiadał na to wezwanie. Wówczas podążała ku niemu wprost
odmiatając po drodze płetwami malców na prawo i lewo. Ciągle szukało
tam swych dzieci kilkaset matek naraz, a przeto malce musieli pilnie
baczyć, by rozpoznać swe rodzicielki.
Jesteś tu całkiem bezpieczny mówiła Kotikowi matka pamiętaj
tylko nie włazić do błota, by nie oskrostowacieć, nie ocierać zadraśnięć
skóry o ostry piasek i nie pływać, gdy fale biją wysoko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]