[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razem. Słuchał coraz pilniej Podziomek, który we wszelkiej muzyce miał upodobanie, aż
zmiarkowawszy skąd ten głos idzie, wstał i wprost na niego ruszył.
Po małej chwili wyszedł z chaszczów na polankę leśną, gęstym otoczoną borem. Nad
polanką unosiła się cienka smuga dymu z niewielkiego ogniska, przy którym warzyło się coś
w kociołku, wydając z siebie woń smaczną.
Już Podziomek nosem pociągnął i chciał bliżej podejść, jako że na wszelkie jadło był
nadzwyczaj czuły, kiedy mały, biegający tam i sam pokurć warczeć i poszczekiwać zaczął.
Podniósł się zaraz na poszczekiwanie ono leżący u ogniska Cygan, który na drumli grał, a na
ramieniu małpkę do łańcuszka przywiązaną trzymając skakać ją uczył, i spojrzał bystro
dokoła. Nic jednak podejrzanego nie dojrzał. Podziomek bowiem, po owej rannej przeprawie
z babą wstręt niejaki do wszystkich spotkań z ludzmi mając, przykucnął za krzakiem tarniny i
czekał, co będzie.
Położył się tedy Cygan u ogniska i na nowo lekcję z małpką zaczął. Co na drumli
zapiszczy, to łańcuszkiem szarpnie, a biedna małpka skacze to w prawo, to w lewo, ale tak
niezdarnie i tak ociężale, iż Cygan raz wraz szturchańcem ją popędzać musi.
Biedne zwierzę! myśli patrząc na to Podziomek, który litościwe serce miał, i
nieznacznie się zza krzaka wychylił.
Wtem spojrzy i stanie jak wryty! Wszakże to Koszałek-Opałek we własnej osobie, a nie
żadna małpka, po cygańskiej drumli na łańcuszku skacze!
Sroga żałość i niezmierne zdumienie przeniknęły serce Podziomka, tak iż zwyciężyć ich
nie mogąc do ogniska podejdzie i zawoła.
29
Tyś to, uczony mężu, czy mnie wzrok zawodzi?
A już go i Koszałek-Opałek poznał, więc zakrzyknie głosem:
Ratuj, bracie Podziomku, jeśli w Boga wierzysz!
Tu rzucą się sobie w objęcia i tkliwie się całować zaczną.
Otworzył Cygan gębę, drumlę z zębów puścił, sam sobie nie wierzy i przeciera oczy.
Co za kaduk taki? myśli. Małpy, nie małpy? Tfu, na psa urok! Wszak ci to gada jak
ludzie!
Zdjął go strach zrazu, omal że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl
przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu nakrył, po czym
uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się roześmiał.
Otóż teraz rzecze godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem,
złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie!
To się ledwo raz na tysiąc lat trafi albo i na więcej!
Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy wstał, ognisko popiołem
ogarnął i trzymając na jednym ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugim Podziomka, dużym
krokiem do miasteczka ruszył.
Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na
jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:
Nie trap się, uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!
Ach, bracie! jęknie Koszałek-Opałek. W cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi
nie mam!
A cóż się z nią stało?
Zginęła!
A pióro?
ZÅ‚amane!
A kałamarz?
Rozbity!
Hm! rzecze smutnie Podziomek. Prawda jest, iż cała twoja uczoność przepadła, gdy
nie masz ani księgi, ani pióra, ani kałamarza! Ale wiesz, co ci powiem? Ratuj się w tej
przygodzie nie jak mędrzec, ale jak zwykły prostak, ot taki, jakim ja jestem, a to złe jeszcze
nam się na dobre obróci!
Tu zamilkł, bo na drodze ozwały się liczne, coraz zbliżające się głosy.
Była to banda cygańska, takoż na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe
Cyganki, w płachcie na plecach dzwigające dzieci, stare Cyganichy z fajką w zębach,
mężczyzni z kociołkami na kijach i małe, półnagie berbecie z kręconymi włosami i
przebiegłym wzrokiem.
Połączył się z nimi ów, który Koszałka-Opałka i Podziomka niósł, i tak wszyscy dalej
kupÄ… szli.
Cygany jak Cygany. Jedni po drodze wróżyli, drudzy chwytali, co się im nawinęło pod
rękę: chusty z płotów, kury z grzęd, gęsi z łąki, płótno z bielników, a nawet sery suszące się
po przydaszkach na słońcu. Nietrudno im to było, bo ludzie na jarmark poszli, a chaty pustką
stały. Wiele też wtedy rzeczy naginęło po wsiach.
Wreszcie cała ta banda, pod miasteczko doszedłszy, zaraz się rozpadła, jedni w prawo, insi
w lewo, i uliczkami bocznymi począł każdy swoją drogą ku rynkowi się przekradać.
Tu jarmark wrzał w całej pełni.
Dzień był pogodny, ludzi huk; konie, wozy, bydło zalegały plac szeroki, rozłożysty.
Chłopi obstąpili stragany, gdzie były buty i czapki, kobiety targowały garnki i miski,
dziewczęta kupowały wstążki i paciorki, dzieci piszczały na glinianych kogutkach, gryząc
pierniki i czepiając się matczynych spódnic.
30
[ Pobierz całość w formacie PDF ]