[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bez specjalnego nalegania. Lila była dawną przyjaciół
ką jej matki. Z długiej rozmowy telefonicznej, jaką
z nią przeprowadziła, Nora wywnioskowała, że Lila
nie jest w najlepszej sytuacji finansowej.
Szła teraz do niej, napawając się widokiem tak
jej drogich, znajomych miejsc. Ten spacer nowoor-
leańskimi ulicami był Norze potrzebny. Jak powie
trza pragnęła wytchnienia, czuła, że musi oderwać
się choć na moment od biura w Nowym Jorku.
Ale nie nawał pracy i obowiązków okazał się naj
gorszy. Prawdziwą przyczyną stresu był ojciec. Do
brze to wiedziała, choć usiłowała wmówić sobie,
że jest po prostu strasznie zmęczona.
Ojciec nie sprawiał jej jakiegoś szczególnego kłopo
tu. Pierwszego dnia po przyjezdzie tryskał energią
i wszędzie go było pełno, ale potem przycichł i uspokoił
się. Lot przez Atlantyk i związane z tym znużenie
zrobiły swoje. Ostatnie dwa dni przesiedział właściwie
samotnie w swoim pokoju. Nora nie miała jednak
wątpliwości, że ta sytuacja nie potrwa długo. No cóż,
musi być na to przygotowana.
Szła wolno, nie spiesząc się. Miasto dzieciństwa
przywracało jej nadwątlone siły, tak jakby sam dotyk
ulicznych kamieni był lekarstwem. Wdychała dobrze
znane zapachy - woń póznych, jesiennych kwiatów
w przydomowych ogródkach, aromaty sączące się
z mijanych po drodze restauracji. Z lubością spog
lądała w niebo zasnute chmurami, z których w każdej
chwili mógł lunąć obfity, krótki deszcz. Ach, nawet
gdyby padał, westchnęła. Niech pada, niech zmyje
z niej ten niepokój.
Dom, w którym mieszkała Lila, stał nieco na
uboczu. Musiał być zbudowany na przełomie stule
ci. Stanowił doskonały przykład miejscowej, secesyj
nej architektury, mimo widocznego zaniedbania.
Wymagał co najmniej odmalowania (stara farba
złuszczała się całymi płatami), a może nawet kapita
lnego remontu. Potrzaskane kolumienki balustrady
na werandzie były niczym memento i przypominały
o upadku starych nowoorleańskich rodów. Stał
w wielkim, zapuszczonym ogrodzie. Jedynie gazon
z begoniami nosił ślady stałych zabiegów ogrodni
czych.
Wspięła się po trzech niskich schodkach prowadzą
cych do ogrodowej furtki i nacisnęła dzwonek. Drzwi
otworzyły się niemal natychmiast.
- Ach, to ty kochanie, jak miło cię znowu widzieć!
Już otwieram!
Po wymianie powitalnych uścisków, kiedy prze
stąpiła próg domu, znowu uniosła ją lawina wspom
nień, tym razem wywołana charakterystycznym za
pachem jedwabnych bluzek i prześcieradeł przesy
pywanych lawendą. I jeszcze woń świeżo parzonej
herbaty, którą, jak dawniej, piło się na werandzie.
Rodzice dodawali zwykle do herbaty odrobinÄ™ sherry.
Nora poczuła, że łzy cisną się jej do oczu.
Wysoka i szczupła Lila Rhodes miała w swej
posturze coś królewskiego. Na twarzy przybyło jej
zmarszczek, ale niebieskie oczy płonęły dawnym blas
kiem. Nie straciła werwy i patrzyła na Norę ze
zwykłym życzliwym ożywieniem.
- Tak się cieszę. - Lila odsunęła się na odległość
wyprostowanych ramion, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ Norze z nie
kłamanym zadowoleniem. - Wyglądasz piękniej niż
kiedykolwiek.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie - uśmie
chnęła się Nora, patrząc na siwe włosy, starannie
upięte w kunsztowny kok, wytworną czarną sukienkę
haftowaną z przodu, która krojem podkreślała wąską
taliÄ™ gospodyni.
- Ach, jestem już tylko starą kobietą. -Lila mach
nęła ręką z pogodnym uśmiechem. - Ale nie narze
kam. Sama wiesz, my, nowoorleanczycy, jesteśmy
ulepieni z innej gliny.
Wzięła Norę pod rękę i zaprowadziła do salonu.
Poruszała się z gracją i bez wysiłku, a przecież dawno
już musiała przekroczyć siedemdziesiątkę.
- Wiesz, jakie są trzy etapy w życiu kobiety? - roze
śmiała się. - Młodość, dojrzałość i wyglądasz świetnie".
- W twoim akurat wypadku to nie jest pusty kom
plement - powiedziała Nora, rozglądając się po ogro
mnym salonie, który przypominał wnętrze antykwa
riatu Maurice'a. To skojarzenie nie było przypad
kowe. Ilekroć Lila potrzebowała pieniędzy na naprawę
przeciekajÄ…cego dachu albo wymianÄ™ skorodowanej
rury, dzwoniła do Nory do Nowego Jorku i sprzeda
wała za jej pośrednictwem jakiś mebel, obraz albo coś
z rodzinnych pamiÄ…tek.
Fotele, na których usiadły, miały jeszcze to samo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]