[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie złożył ręce jak do modlitwy, podniósł oczy ku niebu, łza mu się pod powieką
zakręciła i jakby przemógłszy przeszkodę jakąś, szybszym krokiem przybliżył się do nie
szczęśliwego, który ani szmeru rozgarnianych gałęzi, ani chodu nie zdawał się słyszeć.
Leżał tak, konać się zdając, mąż ogromnej i silnej postawy, złamany cierpieniem jakimś i
walczący z pozostałą życia odrobiną przeciw zbliżającej się śmierci.
Strasznie blade miał lice, sfałdowane czoło, a dokoła ust ból ściągnął policzki i nadał mu
wyraz męczeński.
A jednak, mimo tej męki, widać w nim było nie złamaną jeszcze dumę i jakby urąganie się
cierpieniu.
Ojciec Otton, złożywszy kij swój i koszyczek, podszedł i przyklęknął przy nim.
Wierny pies leżący u nóg jęknął dziwnie.
Ojciec Otton z lekka rękę do czoła przyłożył zemdlałemu.
Zaledwie ona spoczęła na nim, gdy całe ciało zadrgało, głowa się poruszyła, oczy otwarły
czarne i widać było usiłowanie zdrętwiałego, aby się porwać z ziemi.
Sił nie miał; miotał się w miejscu, obłąkanym wzrokiem, przestrachu jakiegoś pełnym,
wpatrujÄ…c siÄ™ w staruszka.
Rysy twarzy malowały zdumienie i niedowierzanie; czekać się zdawał na to, ażeby mnich doń
przemówił.
Ojciec Otton nie rzekł słowa, ręką tylko badał ciało, a widząc osłabienie, którego głód
i znużenie mogły być przyczyną, zwrócił się ku koszyczkowi swojemu.
Szczęściem, leżała w nim owa mała flaszeczka wina, którą mu ojciec Augustyn na drogę
narzucił.
Dobył ją, dziękując Bogu, i pośpieszył do ust przyłożyć wycieńczonemu, który jeszcze
poruszyć się nie mógł.
Ostrożnie po kilka kropel wlewał mu w zaschłe wargi i natychmiast prawie życie wracać
zaczęło.
Głowa się dzwignęła pierwsza, ręka rozprostowała i myśliwiec siadł z wolna, opierając o
pień, który miał za sobą.
yrenice jego ani na chwilę nie schodziły z tego, co go ratował.
Mówić czy nie mógł, czy nie chciał jeszcze.
Gdy po raz drugi czy trzeci ojciec Otton flaszeczkę swą do ust mu przyłożył, oczy się jego
zapaliły, drgnął i ręką odpychając go z lekka, wołać począł głosem ochrypłym:
Klecha jadem poi!
Klecha...
Nic nie odpowiadając na to, Otton potrząsł tylko głową smutnie.
Znasz ty mnie?
odezwał się głośniej nieznajomy.
Na to pytanie ojciec Otton, nierychło się zebrał na odpowiedz, głowę spuścił, zamyślił, blada
jego twarz oblekła się jakby dziewiczym rumieńcem, gwałt widocznie zadawał sobie i rzekł
cicho:
Nie.
Nieznajomy zdumiał się i patrzał nań, brwi marszcząc.
Z wolna oczy jego zeszły z mnicha i błądzić poczęły dokoła po lesie, padły na psy, potem się
potoczyły po drzewach i okolicy.
Nie znasz mnie, rzekł jakby sam do siebie, a pocoś mnie do życia ocucił?
Klecho, chcesz, abym męczył się dłużej?
Wszyscyście tacy, przez miłosierdzie męczycie!
Wtem oko jego padło na róg wiszący u boku, wziął go w rękę.
Był to złamek już tylko, który nie mógł wydać głosu, odrzucił go wprędce.
Pragnienie paliło, głód dokuczał i za pomniawszy się, ręce obie wyciągnął do flaszeczki,
którą mnich trzymał przed nim, chwycił ją, a raczej wyrwał, na chylił i nie dając sobie
odebrać, wypił do dna, potem z po gardą i szyderstwem rzucił precz w krzaki, dziko się
śmiejąc.
Na wycieńczonym człowieku napój w mgnieniu oka skutkować począł, oczy zajaśniały, twarz
zadrgała, lice poczynało się rumienić.
Ojciec Otton z początku z przestrachem na to patrzał, potem z radością; życie jeszcze nie
wyczerpane powracało.
Mnich, chociaż sam głód czuć poczynał, zwrócił się do koszyczka, przypomniawszy
chleb i ser, który miał z sobą.
Na widok jadła myśliwiec przegiął się cały ku niemu i znowu dłonie wyciągnął niecierpliwie.
Nie zostawując nic dla siebie, mnich oddał, co miał.
Ze zwierzęcą chciwością rzucił się na chleb wygłodniały; nie patrzał na księdza, cały w sobie,
jadł żarłocznie i śmiał się.
Raz na żywego jeszcze psa spojrzał, jakby z nim podzielić chciał strawę, lecz głód przemógł,
po żerał, nie oglądając się więcej.
%7łycie wracało coraz widoczniej, poruszał się swobodniej.
Uradowany dziełem swoim ojciec Otton pomyślał, że woda świeża byłaby pożądaną dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]