[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z uśmiechem. - Poddaję się dyktatowi żony, słucham negro spirituals,
doceniam, ale wolÄ™, tak dla siebie, sentymentalne arie europejskie. Puccini.
Bizet. - Wciąż trzymał tom Wierszy zebranych Tuwima. - Chyba mi mój kolega
kiedyś go wypożyczył. A ja zwróciłem.
- Zwraca pan książki? To rzadki przymiot. -Doktor uśmiechnął się.
Mike przekartkowywał książkę.
- Tu są jego podkreślenia - powiedział. - Prawie niewidoczne, ołówek
się starł. Na pierwszej stronie podpis.
- NaprawdÄ™?
- Zygmunt Ehrlich . Zamaszysty - zauważył sędzia. - Jak drajw
z forhendu.
- Niech pan wezmie ode mnie ten tom. Sprawi mi pan przyjemność.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że sprostam tej pamiątce. Zadowolony pan
ze swojego urzędniczenia?
- Zdecydowanie. Coś można zrobić. Ale nie wiem, czy pod moją
nieobecność mnie nie wywalili. To się zdarza, jak człowiek bierze urlop.
- Pod nieobecność? - zdziwił się sędzia z Brooklynu.
- Zdarza się - powtórzył doktor.
- Stół ustawialiśmy na strychu - wspominał Mike.
- Tam teraz wygląda inaczej. Pan Snopek zapełnił go jakimiś gratami.
- Podziwiam dziś pana Ehrlicha, że pozwalał nam tak stukać.
Ping-pong bywa głośny. Czasem nas to krępowało.
- Musiał pan Ehrlich mieć tolerancyjne usposobienie.
- O tak, niewÄ…tpliwie. Potem, kiedy go Sowieci wywiezli, nie
musieliśmy się już krępować. Ale nie było nam od tego lżej. To biurko,
z szufladkami, to na pewno jego.
- Simmler, po renowacji - objaśnił doktor Wiernik.
- Zna siÄ™ pan na meblach?
- Z urzędu.
Jeszcze raz to samo wytłumaczenie.
- Ja nic a nic - powiedział Mike. - Moja żona nie zwraca uwagi na
sprzęty. Szkoda, przecież to piękne! - Pogłaskał biurko. - Pamiętam, że
zachwycałem się mieszkaniem Ehrlichów. - Zerknął na sufit. - Był piękny
żyrandol. Nie ten, na pewno - westchnął. - Dziwnie się czuję. Jakby duch pana
Ehrlicha siedział w tym fotelu w kącie i uśmiechał się do mnie. Czasem
on nam kibicował. A teraz nastawia ucha.
- Dobrze pana rozumiem - powiedział doktor Wiernik. - Nie bez
powodu. Kiedyś, w Jeleniej Górze, gdzie mieszkaliśmy początkowo
z Wisienką, moją żoną nieboszczką - to był duży poniemiecki apartament, po
wojnie dostał się mojej mamie, a po niej mnie - odwiedziło nas dwoje
Niemców. Chyba już w wieku emerytalnym. Rodzeństwo. Czy można? Bitte.
Bo my w tym mieszkaniu spędziliśmy dzieciństwo. I chcielibyśmy się
rozejrzeć. Rozmowa po angielsku, całkiem poprawna, może studiowali
w Stanach. Ależ proszę, mówię, rozumiem państwa dobrze, mamy sąsiadów,
którzy zostawili swoje mieszkania we Lwowie, proszę bardzo. On do niej:
popatrz, ta szafa, mama składała w niej bieliznę, miała półki - można
otworzyć? - ma półki - i stół ten sam, ale krzesła już nie, na pewno inne. Ale
poza tym - mówią oni - dużo państwo zachowaliście. Są obrazy. Bo my
śpieszyliśmy się - mówią - na obrazy trzeba było mieć zezwolenie, świadectwo
własności i ocenę, że nie stanowią zabytku, rodzice machnęli ręką. Ach, to
pięknie, że pański ojciec ich nie sprzedał, to dla nas kwestia sentymentu, pan to
rozumie. Pański ojciec& Nie ojciec - przerwałem - matka! Matka to wszystko
zachowała, ja ojca nie znałem, jestem pogrobowcem - mówiłem i mam
nadzieję, że moja angielszczyzna do nich dotarła - ojciec został rozstrzelany,
bez sądu. Spojrzeli po sobie: Terrible. Schrecklich. W sypialni wisiał portret
pięknej damy, w owalnej ramie, pociemniały, z drugiej połowy
dziewiętnastego wieku, coś w guście von Lenbacha, oni: to nasza prababka,
von Gottschalk, Hildegarda czy coś podobnego. Jeśli państwo sobie życzą -
mówię - możecie go sobie zabrać. Oni znowu spoglądają po sobie i zgodnie
mówią: Nein, nein. Niech ten portret tu wisi, tu jest jego miejsce. Tylko& Tylko
co? On mówi zakłopotany: obraz wisiał nieco dalej, bardziej na lewo, pół metra
mniej więcej, tak że o świcie padało nań światło z okna. Będzie pan mógł
przesunąć? (To już powiedział po niemiecku). Ja, naturlich, zrobię to. Oni
czasem tu wpadną, może z dziećmi, żeby pokazać im swoje korzenie - miałby
pan coś przeciwko temu? Kiedy państwo tylko zechcą, zaprosiłem ich,
i potem trochę ze sobą korespondowaliśmy, a potem Wisienka mnie
opuściła i to się jakoś rozluzniło& Panie sędzio!
Aha, coÅ› nowego.
- SÅ‚ucham.
- Nie chciałbym panu zawracać głowy&
- Proszę się nie krępować.
- Rozmawiałem wczoraj z córką. Otóż& Ona wie o tej fałszywej
metryce. %7łona jej opowiedziała. Dlaczego? Dlaczego jej tak, a mnie nie? Jaka
w tym jest tajemnica?
- Wykluczyliśmy romans - przypomniał Mike.
- Ale córce jednak powiedziała. Spisek kobiet przeciwko mnie. Czego
nie chciała wyznać? Przed czym mnie chroniła?
Muszę mu powiedzieć, pomyślał sędzia. Lepiej, żeby dowiedział się ode
mnie niż od jakiegoś Butryma.
- Panie doktorze, pańska żona, jeśli cokolwiek rozumiem, nie chroniła
pana. Chroniła siebie.
- Pan sugeruje?& - zdumiał się doktor Wiernik.
- Nic nie sugeruję. Ja jestem przekonany. Sędzia, panie doktorze, musi
mieć zdolności detektywa. To miasteczko, Cheremiec, z którego pochodzi
pańska żona, jest obciążone straszliwą zbrodnią. Straszliwą i haniebną. Ta
młoda dziewczyna, Wisienka, jak pan ją nazywa, wzdrygała się na myśl
o tym, co tu się stało. Zerwała z miasteczkiem. Wszystkie więzy. Ale jak to
w życiu bywa, nie do końca się udało.
- Czy chodzi o %7łydów?
- Tak. Zbiorowy mord. Spłonęli w stodole.
- Państwo Ehrlichowie?
- Ona. Jego wywiezli Sowieci. Była i córka, Mirka, pamiętam ją,
w stodole jej nie było.
- Przeżyła?
- Chyba nie. Nawet na pewno nie.
- A pański kolega pingpongista?
- Zastrzelony.
- Nie próbował go pan ratować?
- Próbowałem. Ale za słabo.
- Wie pan, kto go zabił?
- Wiem, zrobił to przy mnie. Ten osobnik żyje. Dochodzi do
dziewięćdziesiątki, ale żyje.
- Przyjechał pan, żeby się zemścić?
- Nie. Przyjechałem, żeby uczcić zamordowanych.
- To mają być te uroczystości?
- Tak. I chciałbym, żeby ci, którzy brali udział w tym, co się stało,
i ci, co przyglądali się obojętnie, i ci, którzy płakali, żeby przyszli
i wysłuchali modlitwy.
- Po co to panu? - spytał gniewnie doktor Wiernik. - To ma być akt
przebaczenia?
- Kto mówi o przebaczeniu? - na to porywiście Mike. Przez chwilę
przyznawał tamtemu rację. Po co mi to? Przebaczyć? Nie mam takich
uprawnień. Nie chodzi o przebaczenie. - Chodzi o życie. - Myślał na głos. -
Tak, o życie. O człowieczeństwo.
- Ale to miasto jest obciążone zbrodnią, sam pan tak powiedział.
- Panie doktorze, nie ma ziemi nieludzkiej, to nieprawda, każda jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]