[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja siÄ™ bojÄ™ awantur, panie doktorze.
- Nie może pani bać się własnego dziecka.
- Ale siÄ™ bojÄ™. CoÅ› we mnie siÄ™ boi.
Alina już wcześniej kilkakrotnie tłumaczyła doktorowi Wrońskiemu, że boi się
właściwie wszystkiego, z wyjątkiem klarownych relacji bankowych. Doktor skinął głową.
- Rozumiem. Zobaczymy, jak podziałają te specyfiki. Wpadnie pani do mnie za trzy
tygodnie, dobrze?
- A jak przetrzymam trzy tygodnie?
- Siłą woli. Zapewniam, że ją pani posiada. A jakieś przyjaciółki też pani posiada?
- Sama nie wiem. Zawsze byłyśmy raczej same z Wisienką...
- Z JagÄ…, droga pani, z JagÄ….
- Nigdy siÄ™ do tego nie przekonam!
- Niech pani tak do niej mówi bez przekonania. Przerwałem pani. I co dalej?
- Ostatnio spotkałam się z kilkoma koleżankami...
- Bardzo dobrze. Niech pani się z nimi spotyka jak najczęściej. Niekoniecznie po to,
żeby rozmawiać o burzliwie dojrzewających dzieciach. Zajmujcie się sobą, a w ogóle czymś
przyjemnym. %7łycie składa się również z przyjemności.
- Przyznam, że myślimy raczej o zajęciu się czymś pożytecznym...
- Nie mówimy o dużym praniu ani o myciu okien, prawda?
- Nie, nie. Mówimy o czymś pożytecznym dla ludzkości... jakieś wolontariaty może
albo coś w tym rodzaju. Co do mnie, chciałabym wiedzieć, że ktoś mnie naprawdę
potrzebuje.
- Zabrzmiało to dramatycznie. Zapewniam panią, że córka pani potrzebuje. Ale dobre
będzie wszystko, co na chwilę oderwie pani myśli od waszych konfliktów. Co otworzy wam
nowe drogi i wskaże nowe horyzonty. Proszę, jak ja potrafię pięknie przemawiać pacjentkom
do rozsądku. Do czynu więc. Szukajcie wolontariatów. Opiekujcie się zwierzętami. Chrońcie
przyrodę ojczystą. Klub Niewiast Pożytecznych, tak?
- Prawie. Klub Mało Używanych Dziewic.
- O mój Boże! - wyrwało się niechcący doktorowi Wrońskiemu.
*
- Ja właściwie nie wiem, dziewczyny, czy się nadaję do waszego klubu. Sytuacja mi
się odmieniła.
Cztery dawne koleżanki szkolne, tym razem bez żadnej obstawy, znowu siedziały w
piwniczce o dumnej nazwie Royal Jazz Club i słuchały muzyki. Aysego saksofonisty nie było,
żadnych innych żywych muzyków również, za to gdzieś z kątów dobiegał cudny, choć
niegłośny śpiew tego starego mafiosa, Franka Sinatry.
Alina, Agnieszka i Michalina popijały przez słomki dżin z tonikiem, którego
zwolenniczkami były od niedawna. Marcelina kontentowała się sokiem jabłkowym jako
osoba w stanie poważnym, przyszła Matka Polka, odpowiedzialna i szczęśliwa...
- Szczęśliwa jesteś? - zapytała ją prosto z mostu Agnieszka. Nie udało jej się jak dotąd
polubić szczurka i miała pewne obawy co do uczuć Marceliny.
- Raczej tak - odparła Matka Polka ostrożnie. - Trochę się boję, bo same wiecie, w tym
wieku nie powinno się zaczynać przygody z macierzyństwem...
- A co ty gadasz - obruszyła się Michalina. - Musisz tylko uważać na siebie i swoje
małe. Chyba się obstawiłaś lekarzami? Ten twój o ciebie dba?
- Dba, oczywiście. Kakao mi na śniadanie robi i bułeczki z masłem do gęby wpycha.
Czasami ledwie zdążę dolecieć do łazienki. Nie mogę mu przetłumaczyć, że rano jest mi
niedobrze.
- %7łeby mnie ktoś chciał bułeczki do gęby wpychać - westchnęła Alina. - Kiedy byłam
przez chwilę mężatką w ciąży, miałam wrażenie, że mój Kuba nawet się stara, ale to było
jakieś dziwne staranie. Potrafił odgrzać na śniadanie pół kilograma kiełbasy podwawelskiej
albo zrobić jajecznicę z dziesięciu jajek. Wszystko strasznie tłuste. %7łeby się dzidzia
prawidłowo rozwijała. Po bułeczki mu się nie chciało latać.
- My mamy sklep pod blokiem - wzruszyła ramionami Marcela.
- A mnie się zdarzają bułeczki - uśmiechnęła się nieco marząco Agnieszka. - Tylko,
niestety, nie na co dzień...
- Masz kogoś od święta?
- Czasami mam. Mieszka na Zląsku, dlatego nie spotykamy się przesadnie często. Nie
mówiłam wam o nim dotąd, bo to taki niezobowiązujący... narzeczony. Wykłada historię na
uniwersytecie. Trochę młodszy ode mnie.
- I wysyłasz go po zakupy, jak do ciebie przyjedzie?
- Sam kupuje. Po drodze z dworca.
Mina jak zwykle żądała konkretów.
- On jest jakiś przyszłościowy, ten twój? Jak mu?
- Jędrzej. Nie wiem, czy przyszłościowy. Na razie jest nam dobrze tak na doskok,
oboje jesteśmy zajęci zawodowo... Chociaż, prawdę mówiąc, on jest bardziej zajęty niż ja.
Trzy koleżanki spojrzały na nią: Alina z nutką zrozumienia (rozkoszny Kubuś za życia
był zawsze okropnie zajęty), Michalina z zaciekawieniem (historyk na doskok?), Marcelina ze
współczuciem (ostatnio wszystkim polecałaby ścisły związek męsko - damski, najlepiej żeby
od razu uwieńczony dziecięciem poczętym).
Kolejne pytania wisiały w powietrzu.
Agnieszka poczuła, że musi natychmiast skierować rozmowę na inne tory, zanim
przyjaciółki zażądają kolejnych szczegółów romansu, który wymyśliła przed chwilą. Jak
dopracuje Jędrusia, to będzie o nim opowiadać szerzej. Swoją drogą, można by pomyśleć o
zakończeniu przydługiego romansu z doktorem Wrońskim. Nie ma już na niego nowych
pomysłów.
- No więc, jak mówię, mam za dużo wolnego czasu na myślenie i jakoś to muszę
skanalizować. Za przeproszeniem. Kto wymyślił to obrzydliwe powiedzonko?
- Na pewno politycy - uznała Michalina, która kolekcjonowała polityczne nowotwory
językowe z dużą uciechą. - Masz wolny czas? Dyrektorka szkoły?
- Wszystko jest kwestią organizacji. Słuchajcie, dziewczynki, a co będzie z Klubem
Mało Używanych Dziewic - Stowarzyszeniem Wyższej Konieczności Względnie
Użyteczności? Mamy jakieś pomysły na rzecz ludzkości, czy nie?
Tym razem Alina i Michalina wyraznie rozkwitły, natomiast Marcelina skrzywiła się
lekko.
- Nie wiem, czy ja się kwalifikuję - powiedziała. - Za trzy miesiące wychodzę za mąż.
No i spodziewam siÄ™ dziecka.
- Dziecko nie przeszkadza - oświadczyła autorytatywnie Alina. - A męża jeszcze nie
masz. Kwalifikujesz siÄ™. Chodzi o to, czy chcesz?
- No, może...
- W takim razie konstytuujemy siÄ™ i wybieramy prezesa.
- Proponuję siebie! - zawołała Michalina, popijając trzeci dżin z tonikiem. - Wy
jesteście wszystkie trochę lewe. Dzieci macie, facetów! Ja mam najlepsze warunki!
Agnieszka omal nie zaprotestowała odruchowo, że przecież ona nie ma dziecka, ani
faceta, ale w porę przypomniała sobie o Jędrzeju.
- Bardzo dobrze - zgodziła się Alina, chichocząc pod wpływem swojego drinka. - Od
czego zaczynamy?
- Od określenia, co chcemy robić dla ludzkości - orzekła pani prezes. - Rozumiem, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]