[ Pobierz całość w formacie PDF ]
str. 58
RS
pasterzy. Zimnej, jasnej, z czystym niebem usianym diamencikami
gwiazd. Wśród nich ta jedna gwiazda, największa, najjaśniejsza,
która oświetliła drogę do Betlejem, poprowadziła tam ludzi mądrych
i dobrych.
Gwen nie odezwała się, tylko wolnym krokiem podeszła do
kuchenngo pieca, pragnąc choć minimalnie zwiększyć odległość,
dzielącą ją od arystokraty, którego głos i obecność rzucały na nią
niebezpieczny urok. I budziły tyle pragnień, tyle niemądrej, szalonej
nadziei na coś, co przecież stać się nie mogło...
Hrabia usiadł na krześle przy kominku. Chorą nogę wyciągnął
przed siebie, uśmiechnął się melancholijnie i dalej prawił:
- A wszystko przez tę zamieć! Uniemożliwiła pani powrót do
domu, potem pogoda poprawiła się na tyle, że mogliśmy przyjechać
tutaj i pomóc Teddy'emu. Potem znów pogorszyła się, dlatego
musieliśmy tu zostać. Można pomyśleć, że matka natura chciała z
nami poigrać albo umyśliła sobie, żeby na jakiś czas zamknąć nas
pod jednym dachem... Gwen, jak pani sądzi, czy Teddy zawsze już
będzie miał kłopot z tą nogą?
- Nie wiem - wyznała szczerze, zadowolona, że hrabia odstąpił
od melancholijnych releksji, które wprawiały ją w wielkie
zażenowanie.
- Miał wielkie szczęście, że pani potrafiła mu pomóc.
- Przede wszystkim ma dzielnego ojca, który nie bał się wyjść z
domu w taką zamieć. Gdyby zwlekał z tym...
- Pani, zdaje się, ma wiele sympatii do Billa Mervyna. Może
powinna pani zagiąć na niego parol?
A to już na pewno nie było coś, co miała ochotę usłyszeć,
zwłaszcza z ust hrabiego.
- Ja nie szukam męża.
- Pojmuję. I na pewno nie męża z dwójką dzieci.
- Nie o to chodzi. W ogóle nie szukam.
- Nie chce pani wyjść za mąż? Odmówi pani każdemu
mężczyznie, który będzie prosił panią o rękę?
Gwen, całkowicie zbita z tropu, złożyła splecione dłonie na
str. 59
RS
podołku, popatrzyła na nie przez chwilę, po czym wyznała:
- Nikt jeszcze mnie o to nie prosił.
Hrabia zdawał się być wstrząśnięty jej wyznaniem.
- Co? Nikt, w ogóle? Nie wierzę. Słyszałem, że niejeden ranny
weteran wojny krymskiej podkochiwał się w swojej pielęgniarce.
- Owszem, zdarzało się tak. Ale nie mnie. Hrabia oparł się
wygodniej w krześle i chwilkę się zastanowił.
- Spowodowane jest to zapewne tą aurą wokół pani, tą
pewnością siebie i chęcią niesienia innym pomocy. A większość
mężczyzn wcale tego u kobiety nie pragnie. Chce, aby ich wybranka
potrzebowała ich, chcą jej pomagać i bronić jej.
- A czy to takie złe, jeśli kobieta chce pomagać innym? I to
całkiem bezinteresownie? - spytała Gwen, pomna tego, co hrabia
powiedział jej kiedyś w swoim gabinecie. - Wcale nie po to, żeby
zaskarbić sobie czyjąś sympatię czy nawet uczucie.
Hrabia wstał, wolnym krokiem podszedł do kominka i oparłszy
się o gzyms, zapatrzył się w ogień.
- Byłem głupcem, że pani to powiedziałem. Byłem zły na panią i
chciałem panią zdenerwować - powiedział cichym głosem. - Proszę
paniÄ… o wybaczenie.
- I udało się panu mnie zdenerwować. Bo mnie po prostu
potrzebne jest uczucie, że komuś jestem potrzebna. A poza tym...
chciałabym być kochaną. Czyż tego nie pragniemy wszyscy? Czy pan
tego też nie pragnie?
Hrabia kopnÄ…Å‚ polano, snop iskier pofrunÄ…Å‚ do komina.
- To oczywiste... - mruknął. - Gdyby tak nie było, nie
zaręczyłbym się z Letycją. Wierzyłem, że ona darzy mnie uczuciem, a
nie tylko mój tytuł i pieniądze. Wiele kobiet zabiegało o mnie, a ja
oświadczyłem się Letycji. Przyjęła moje oświadczyny, bo to
schlebiało jej próżności. Teraz to wiem. Inni wiedzieli to wcześniej.
Tamtego wieczoru wraz z kilkoma przyjaciółmi wybrałem się do
gospody. Kilku z nich próbowało mi uzmysłowić, jak niskimi
pobudkami kieruje się Letycja. Reszta zaczęła jej bronić. Atmosfera
przy naszym stole stawała się coraz bardziej gorąca, padały mocne
str. 60
RS
słowa, ktoś gestykulując, prawie brał się już do bicia. Przewrócił
lampę i wybuchł pożar. W rezultacie omal nie straciłem życia z
powodu kobiety, która odtrąciła mnie potem bez żadnych skru-
pułów.
- Ale przeżył pan, Griffinie. Miał pan wiele szczęścia.
Wreszcie uśmiechnął się.
- Nie tylko ja mam szczęście, Gwen. Gdyby mnie zabrakło, nie
dotarłaby pani do Teddy'ego i kto wie, co stałoby się z chłopcem. A
poza tym pani nie miałaby dobroczyńcy dla tych swoich sierotek.
- Będę panu głęboko wdzięczna za pańską hojność. A moi
wychowankowie...
- ... mają najbardziej oddaną orędowniczkę! Chciałbym też mieć
taką. %7łsby rzuciła prawdę w twarz moim rzekomym przyjaciołom.
- To nie byli pańscy przyjaciele, skoro pana opuścili.
- Przecież wiem - rzucił szorstko i znów zapatrzył się w ogień. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]