[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skif do rufy i wspięła się niezręcznie po drabince.
Vern?
Przeszedłszy przez pokład, otworzyła drzwi kabiny. Jej oczy
przyzwyczaiły się już do ciemności, dzięki czemu mogła dostrzec
sylwetkę mężczyzny leżącego na dolnej koi, twarzą w dół.
Zeszła po pięciu wąskich stopniach, powoli, jakby zdrętwiały jej nogi.
Vern?
Poruszył się, jęknął. Uniósł jedną dłoń do głowy, odparowując cios,
który widział w swoim koszmarze. Znalazłszy włącznik, Charlotte
zapaliła światło.
To nie był Vern. To był Lewis.
Spał, lecz ciągle się ruszał, kręcił głową w tę i z powrotem, osłaniał
twarz rękoma. Sen urwał się równie nagle, jak zaczął, dłonie opadły,
walka dobiegła końca.
Charlotte uklękła i delikatnie dotknęła jego policzka. Lewis, to ja,
Charley. Lewis, obudz siÄ™.
Otworzył oczy. Były zaczerwienione i opuchnięte, jak gdyby od łez.
W swoim śnie walczył i zwyciężył lub walczył i przegrał a walka i
wysiłek były prawdziwe. Jego czoło spływało potem.
Lewis...
Odwrócił głowę w stronę grodzi. Jego kark wydawał się młody i
kruchy. Nie mam ci nic do powiedzenia, Charley.
Nie możesz się dalej tak ukrywać. Znajdą cię tak samo jak ja.
Nic mnie to nie obchodzi.
A powinno. Jeśli będą musieli po ciebie przyjść, sprawy przybiorą
o wiele trudniejszy obrót, trudniejszy dla... dla nas wszystkich.
Podniósł się bez słowa. W kabinie brakowało wolnej przestrzeni nad
głową, by mógł się wyprostować. Luki były zamknięte, w dusznym
powietrzu unosił się ciężki odór bourbona. Lewis nie wyglądał na
pijanego, tylko oszołomionego, jak gdyby bourbon służył mu nie za drogę
ucieczki, lecz broń przeciwko samemu sobie, jak gdyby okładał się nim
po głowie, wymierzając sobie karę.
Lewis, muszę z tobą porozmawiać. Wyjdz na pokład.
Za pózno na rozmowy.
Nie, nie, wcale nie. Lecz w jej głosie brakowało przekonania,
wiedziała, że jest już za pózno. Easter dał jej trzy godziny, z których
minęły dwie.
Wyszła na pokład, a Lewis podążył za nią. Brzeg wydawał się odległy,
światła miasta równie dalekie jak gwiazdy.
Podczas gdy drobne fale uderzały o rufę łodzi, przekazała mu
wszystko, co powiedział Easter. Jej głos był cichy i spokojny, oderwany
od tego, co mówiła, od strachu, bólu i żalu w jej sercu. Dowody,
powtarzała, dowody; i słowo to wydawało jej się nieodwołalne niczym
śmierć, bardziej przerażające niż morderstwo.
Kiedy skończyła, Lewis milczał przez długi czas, z głową schowaną w
dłoniach, tak że nie mogła zobaczyć jego twarzy, znalezć na niej uczuć,
jakie malowałyby się u każdego niewinnego człowieka szoku,
zaprzeczenia, protestu.
Gdy wreszcie podniósł na nią wzrok, jego twarz była bez wyrazu.
Odezwał się bezbarwnym głosem: Za radą adwokata nie mam nic do
powiedzenia.
Musisz coś powiedzieć, musisz!
Przykro mi, Charley.
Przykro. Przykro. Czuła, że histeria podchodzi jej do gardła jak
żółć. Przełknęła ją, zdusiła, lecz przenikliwa gorycz została. Wiedziała,
że Lewis nie powie nic, co mogłoby go obciążyć, nawet jeśli miałby w ten
sposób ją ocalić. Pamiętała, co przed paroma godzinami mówił Easter.
Kocha również siebie samego, i to miłością żarliwą. Pani zajmuje
dalekie drugie miejsce, Charlotte".
Gdybym tylko potrafiła zrozumieć rzekła z wielkim trudem.
Gdybym wiedziała dlaczego, dlaczego...
Chwycił jej dłoń i przycisnął do swojego gorącego, suchego policzka.
Może pewnego dnia poznasz wszystkie odpowiedzi... Nie odchodz,
nie bój się. Lecz Charlotte się bała. Spojrzała w dół, na czarną wodę, i po-
myślała o Violet.
Powiedz, że mnie kochałaś, Charley.
Kochałam cię.
A teraz?
Nie wiem... Okłamałeś mnie w sprawie Violet. Mówiłeś, że nigdy
nawet o niej nie słyszałeś.
Wtedy to nie było kłamstwo. Nie miałem pojęcia, że to ta sama
dziewczyna, póki następnego ranka nie zobaczyłem jej zdjęcia. Ja... Boże,
była jeszcze dzieckiem. Trochę wypiłem. Kręciła się koło mnie, nie
mogłem się jej pozbyć... Ale już za pózno na wymówki, na
wyjaśnienia. Nie, nie wolno ci płakać, Charley, proszę, nie płacz.
Ukryła twarz w rękawie płaszcza. Lewis niezdarnie pogłaskał ją po
głowie. Powiedz, Charley, wierzysz w życie po życiu, w drugą szansę?
Próbuję, ale nie potrafię.
Ja też nie. To wszystko, co jest, nie ma niczego więcej. %7ładnej
drugiej szansy. Nie odrywał niewidzącego wzroku od ciemnego
horyzontu. Zabawnie kończy się ten sen, prawda? Przestań. Charley,
przestań płakać. Wyjdziesz z tego czysta, obiecuję.
Płakała długo, niczym dziecko, przyciskając pięści do oczu. Kiedy
skończyła, wytarł jej twarz chusteczką i pomógł wstać.
Lepiej już idz, Charley. Może lepiej oboje już idzmy.
I dokąd pójdziesz?
Do domu.
Do domu?
Tak. Powiedz Easterowi, że będę tam na niego czekał.
23
Cyprysy, które rosły szpalerem wzdłuż ścieżki, walczyły z wiatrem,
gięły się i trzęsły z furią niczym szaleni, pozbawieni kości tancerze.
Na werandzie paliły się wszystkie lampy, jak gdyby Lewis włączył je
z rozmysłem niczym dobry gospodarz, który wita wyczekiwanego gościa,
Eastera. Zuchwałe promienie światła przeszywały ogród i Charlotte
widziała, że nie był to już tradycyjny, kunsztowny ogród Gwen. Trawnik
zmienił się w śmietnisko połamanych kwiatów, liści palmowych i
dębowych, suchych i ząbkowanych, oraz drobnych, bladofioletowych
płatków, podobnych do konfetti, które niegdyś stanowiły część kwiatów
jakarandy. Na wpół nagie lewkonie i dalie kuliły się na ziemi.
Naparstnice runęły niczym maszty, ich różowe dzwonki potoczyły się zaś
bezdzwięcznie po trawie.
Kłębiące się przy bramie owczarki wydawały ciche, nerwowe
dzwięki, jak gdyby chciały zaszczekać, lecz nie śmiały, wiedząc, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]