[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzieciństwo.
Wyszła na werandę i zamierzała ruszyć w stronę urwiska.
Naraz serce podeszło jej do gardła. Na ścieżce zauważyła
Johna. Szedł powoli, wyprostowany, udając, że jej nie widzi.
Rachel pochwyciła mocno poręcz schodów i czekała. John
zatrzymał się naprzeciwko niej, ale nie zmienił wyrazu
twarzy.
- Gdzie jest David? - zapytał.
- Zbiera kamienie na skraju lasu.
- Czy on wie, że jestem jego ojcem?
- Tak - odrzekła, patrząc mu w oczy. - Jest bardzo
szczęśliwy z tego powodu.
- Dlaczego nie powiedziałaś mu o tym wcześniej?
- Bo nie wiedziałam, czy go zaakceptujesz - powiedziała
cicho.
- Chcę mieć prawo widywania się z nim codziennie -
powiedział stanowczo.
- Oczywiście. Nie mogłabym ci tego zabronić.
John otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zmienił
zdanie.
- Czy mogę teraz z nim porozmawiać?
- Tak. Zawołam go.
Zeszła po schodach i skręciła za róg domu, ale John
pochwycił ją za ramię.
- Sam po niego pójdę - powiedział. Skinęła głową, ale on
nie puścił jej ramienia.
- Zabiorę stąd swoje rzeczy, gdy tylko będę miał gdzie je
wstawić.
- Nie ma pośpiechu.
- Dlaczego to zrobiłaś, Rachel? - zapytał John nagle. Nie
próbowała udawać, że nie rozumie jego pytania.
- Na początku nie miałam pojęcia, że jestem w ciąży, a
gdy się dowiedziałam, bałam się powiedzieć ci o tym.
- Dlaczego?
- Sam wiesz, w jaki sposób się rozstaliśmy.
- Czy nie przyszło ci do głowy, że to nie miało żadnego
znaczenia, bo ja przecież... - Urwał i potrząsnął głową. - Nie,
przypuszczam, że o tym nie pomyślałaś.
- A potem doniesiono mi, że się ożeniłeś. Nie chciałam
komplikować ci życia. Zarabiałam wystarczająco dużo i
chciałam urodzić to dziecko. Chyba wtedy nie myślałam o
tym, że i ty pragnąłbyś mieć syna.
- Chyba nie. - W jego głosie znów pojawił się chłód.
Rachel zadrżała, chociaż wieczór był ciepły.
- Nie mam zamiaru prosić cię o przebaczenie -
powiedziała pozornie obojętnym tonem. - Wiem, że cię
zraniłam, i będę musiała już zawsze żyć z tą świadomością.
Ale postąpiłam tak dla twojego dobra. Nie chciałam ci
odbierać szansy na szczęśliwe życie z Meredith.
John mocniej zacisnÄ…Å‚ palce na jej ramieniu.
- I nigdy nie było w twoim życiu innego mężczyzny?
Potrząsnęła głową.
- Powinienem był się domyślić - powiedział z pozornym
spokojem. - Gdy się dowiedziałem, że jesteś w ciąży, czułem,
że powinienem spotkać się z tobą i porozmawiać. Ale
wybrałem łatwiejsze wyjście i zadzwoniłem.
- Nie spotkałabym się z tobą - odrzekła cicho. - Sądziłam
wówczas, że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia.
John nagle puścił jej rękę i odsunął się o krok. Na jego
twarzy malował się smutek. Rachel widziała, że on cierpi
równie mocno jak ona. Patrzył na nią długo, po czym zniknął
za rogiem domku.
Dni stawały się coraz bardziej upalne. Rachel posadziła
kwiaty dokoła domu i zastanawiała się, czym pokryć ściany
od zewnątrz. Wieczorami stawała na urwisku i patrzyła na
farmÄ™ Johna.
Woda już opadła, pozostawiając po sobie warstwę
brązowego mułu. Czasami po południu znad brzegów
rozchodził się odór zgnilizny.
John od czasu do czasu pracował przy domu. Wynosił
śmiecie ze środka i zgarniał muł łopatą. Rachel schodziła
wtedy z urwiska. Nie mogła na niego patrzeć ze
świadomością, że choć znajduje się tak blisko, jest dla niej
nieosiÄ…galny.
Gdy odwiedzał Davida, odnosił się do niej uprzejmie, ona
jednak starała się go unikać. Nigdy nie pytała chłopca, co robił
w czasie spędzanym z ojcem, widziała jednak, że więz między
nimi coraz bardziej się zacieśnia, i cieszyła się z tego.
Z rozmów z Elizabeth wiedziała, że Jake wyjechał z
Pierce, a John zatrzymał się u matki. Jego meble nadal stały u
niej. Zauważyła, że John szukał jej towarzystwa, gdy
przychodził do syna i starał się przedłużać wizyty, ale nie
ośmielała się mieć żadnych nadziei.
W trzy tygodnie po jego pierwszej wizycie zaczął padać
deszcz. Dach, który John naprawiał wspólnie z Davidem,
znów zaczął przeciekać.
Rachel postanowiła się nim zająć.
David pokazał jej, w którym miejscu John wymienił
dachówki i gdzie znajdują się używane przez niego narzędzia i
materiały. Potem zaproponował, że sprowadzi ojca. Obydwoje
widzieli go krzÄ…tajÄ…cego siÄ™ na farmie. Rachel jednak nie
chciała zawracać Johnowi głowy. Nie miała zamiaru
upodobnić się do Meredith, dla której nieszczelny kran stawał
siÄ™ pretekstem do spotkania z Johnem.
Wyjęła drabinę i z pomocą Davida oparła ją o ścianę
domu. Wspięła się po szczeblach, trzymając w ręku młotek,
gwozdzie i kilka dachówek. Drabina zakołysała się.
- Mamo, nawet nie wiesz, gdzie jest ten przeciek -
zawołał David. - A w dodatku wieje silny wiatr.
- Wejdz do domu, bo przemokniesz - odkrzyknęła. - To
zajmie mi tylko chwilÄ™.
Po krótkim wahaniu chłopiec wrócił na werandę.
- Dam sobie radę - mruknęła Rachel pod nosem. - To nie
powinno być trudne. - Z młotkiem w ręku wdrapała się na
dach i zauważyła dwie obluzowane dachówki. Uklękła i
starała się należycie je umocować. Wiatr przybierał na sile.
Rachel ostrożnie podpełzła do drabiny.
- Synku! - zawołała. - Schodzę na dół.
Kątem oka dostrzegła chłopca stojącego na werandzie.
Była już w połowie drogi, gdy zerwał się gwałtowny wiatr. W
następnej chwili Rachel zdała sobie sprawę, że spada na
ziemię razem z drabiną. Upadła na plecy i usłyszała krzyk
Davida.
Otworzyła oczy. David odciągnął drabinę na bok i
pochylił się nad nią. Rachel próbowała coś powiedzieć, ale
brakowało jej tchu. Na twarzy chłopca malowało się
przerażenie.
- Mamo! Pójdę po Johna! - zawołał i pobiegł w stronę
farmy McClennonów.
John. Co ona mu teraz powie? Leżała na plecach. Deszcz
smagał jej twarz. Przypomniała sobie opowieści o indykach,
które ginęły podczas burzy, bo patrzyły w niebo. Zastanawiała
się, czy jej także może się przydarzyć coś podobnego.
Usiłowała się podnieść i w tej samej chwili zauważyła
wbiegającego na wzgórze Johna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]