[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chwała Bogu, że ta zabawka się włączyła. Gdyby nie
to, Carrie z pewnością spędziłaby z nim tę noc. Co w nią
wstąpiło? Będzie musiała dalej z nim współpracować,
prawdopodobnie także przesądzić o zamknięciu ośrod-
63
S
R
ka, który kochał. Jej zachowanie było nieprofesjonalne.
Nieetyczne. I stwarza konflikt interesów. Co ma mu te-
raz powiedzieć?
Poradziła sobie jednak.
- Dzień dobry, Charlie - rzuciła trzezwym, rzeczo-
wym głosem w najbliższy poniedziałkowy ranek. - Nic
nie mów, po prostu słuchaj. Piątkowy wieczór był po-
myłką. Oboje to wiemy. Złóżmy to na karb głupoty
i zapomnijmy, że to kiedykolwiek się wydarzyło. Do-
brze?
Charlie zamrugał zaskoczony.
- No... dobrze.
- CieszÄ™ siÄ™.
Trzymała się, dopóki nie weszła do pokoju socjalnego
i nie usiadła przy stole. Kiedy trochę ochłonęła, włączyła
laptopa i wzięła się do pracy, wyrzucając z pamięci piąt-
kowy incydent i starając się nie patrzeć na swoje drżące
palce.
Charlie wciąż wpatrywał się w drzwi, za którymi
zniknęła, gdy nagłe stanął w nich Joe.
- Został już tylko tydzień - przypomniał wesoło, sta-
wiajÄ…c na blacie dwa kubki kawy.
Charlie spojrzał na niego błędnym wzrokiem.
- Co?
- Tylko tydzień - powtórzył Joe, podsuwając sobie
krzesło i opierając stopy na blacie biurka. - No wiesz,
wyniki. Koniec faszerowania siÄ™ lekami. Koniec rocz-
nego celibatu.
- Ach, to.
Joe aż się wyprostował.
64
S
R
- Tak, to. No wiesz, ta cała historia z HIV-em, która
zmarnowała ci dwanaście miesięcy życia.
- Uhm. - Charlie nie mógł zebrać myśli. Przypomniało
mu się, jak Carrie jęknęła, kiedy przyparł ją kolanem.
Joe uniósł brwi.
- No dobra, co jest grane? Charlie westchnął ciężko.
- W piątek wylądowałem u Carrie w łóżku. Joe omal
nie opluł się kawą.
- O kurczę, mam nadzieję, że nosisz przy sobie gum-
kÄ™.
- Pudło. - Charlie pokręcił głową.
- Ale doszło do...?
- Nie. Coś nam przerwało. I chwała Bogu. Joe aż
gwizdnÄ…Å‚.
- Czyli teraz będzie tu niezła atmosferka?
- Najwyrazniej nie - odparł Charlie. - Przed chwilą
wparowała tutaj z minką świętej niewinności i oznajmiła,
że to był błąd. Mamy o nim zapomnieć i robić swoje.
Joe zarechotał.
- Cóż, to bardzo dojrzałe z jej strony.
- Raczej irytujące. Oboje jesteście irytujący. Joe roze-
śmiał się na całe gardło.
- Było aż tak dobrze?
- Nie o to chodzi -warknÄ…Å‚ Charlie, spopielajÄ…c przy-
jaciela spojrzeniem.
- Oj, przestań, stary. Dwanaście miesięcy. Trzysta
sześćdziesiąt pięć dni. I nic. Zero akcji. Musiało być bo-
sko.
- Nie o to chodzi - powtórzył gniewnie.
65
S
R
- Słuchaj. - Joe spoważniał. - Jak już dostaniesz te
wyniki, będziesz musiał jakoś zakończyć okres posuchy.
Czemu nie z Carrie? To świetna dziewczyna. I nosi prąż-
kowane garsonki.
Charlie wpatrywał się w niego z rozdrażnieniem.
- Co ci mówiłem, kiedy rozstawałem się z Veronicą?
- %7łe do śmierci się z nikim nie zwiążesz?
- Zgadza siÄ™.
- I co z tego?
- A to, że Carrie nie nadaje się do przelotnych ro-
mansów. Ma czteroletnie dziecko. A ja nie mam kwali-
fikacji na ojca.
- Bredzisz. Zwietnie sobie radzisz dzieciakami. A
gdybyś miał jakiekolwiek wątpliwości, przypomnij sobie,
jak zachowywał się twój stary, i rób dokładnie na odwrót.
Charlie posłał mu spojrzenie bazyliszka.
- Nie słuchasz mnie. To nie jest kobieta na jeden raz.
To typ od domowych obiadków i kapci przy kominku.
Joe mrugnął do niego, uśmiechając się przekornie.
- Za to gustuje w prążkowanych garsonkach.
- Joe! Daruj sobie! Spróbowałbyś mi lepiej pomóc!
- Charlie, wyluzuj - odparł ze śmiechem Joe. - Chyba
za bardzo wybiegasz myślami w przyszłość.
- Właśnie o to chodzi, że nie. Ona ma dziecko. Nie
mogę zaciągnąć jej do łóżka, nie myśląc o tym, co dalej.
Joe pokręcił głową.
- Z takiej rodziny, i taki honorowy. Jak ty żeś się
uchował?
Charlie go nie słuchał.
66
S
R
- Mam wrażenie, że jej ostatni były bardzo ją skrzy-
wdził. Poza tym przeprowadza tu audyt, na litość boską.
Może mnie puścić z torbami.
- Ach, to igranie z ogniem - zaśmiał się Joe. - Jest
bardzo podniecające, nie uważasz?
Charlie z westchnieniem zamknÄ…Å‚ oczy.
- JesteÅ› niepoprawny.
- No dobrze, dobrze, zapominamy o Carrie. Ale obie-
caj mi, że jak tylko dostaniesz wyniki, pójdziemy w mia-
sto zaszaleć. Może do Młyna? Jak za starych czasów.
Musisz wrócić do gry. Znalezć ujście dla na-
gromadzonych chuci.
Charlie otworzył oczy. Joe ma rację: przemawia przez
niego frustracja. Przeżył rok bez seksu, uciekał w pracę,
by nie myśleć o rozwodzie i ryzyku, że zaraził się nieule-
czalną chorobą - i to chorobą uważaną za karę za grze-
chy.
- Jesteśmy umówieni.
Carrie pracowała pilnie aż do pory lunchu, kiedy
przez socjalny znowu przetoczyła się horda nastolatków.
Podniosła wzrok znad dokumentów i napotkała spojrze-
nie Charliego.
Patrzyła na niego, myśląc o Rupercie, o swoim życiu, o
piątkowym wieczorze, i nagle poczuła się bardzo samot-
na.
Telefon dzwonił i dzwonił. Kiedy przestał, Carrie po-
dziękowała w duchu Charliemu, który pod nieobecność
Angeli zajmował się także odbieraniem telefonów.
Nagle otworzyły się drzwi. Charlie podszedł do apa-
ratu, zdjął słuchawkę i podał ją Carrie.
67
S
R
-Twoja niania.
Carrie zerwała się z krzesła. Susie nie należała do
osób, które łatwo panikują.
- Susie?
- Carrie? Przepraszam, że dzwonię do ciebie do pra-
cy, próbowałam na komórkę, ale chyba masz wyłączoną.
Dana się przewróciła i rozbiła sobie brodę o donicę. Chy-
ba nie obejdzie się bez szwów.
Carrie słyszała w tle płacz córki.
- Uderzyła się w głowę? Straciła przytomność?
- Nie, płacze, bo wystraszyła się krwi.
- A bardzo krwawi? - spytała przerażona.
- Teraz już nie, ale trochę krwi było. Ranka nie jest -
duża, ale dość głęboka.
- Co się stało? - spytał łagodnie Charlie. Osłaniając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dancemix1234.keep.pl