[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gami.
- Ale przecież - zaprotestował Maksensjus - sama mówiłaś,
że nie są pijani ani otruci.
- Tak, pomyliłam się - oznajmiła beztrosko, podchodząc do
146
legowiska. - Ten tutaj próbował wzmocnić się przed walką wywarem
zwiększającym siłę. Tak jak i jego kompan, zle obliczył dawkę.
- Magiczny eliksir? U mnie? Oszuści! - wrzasnął Maksensjus.
- Jesteś pewna? - spytałem. - Nie wyczułem magii.
W błękitnych oczach Vereny dostrzegłem wesołe iskierki.
- Tylko im się wydawało, że magiczny. - Dotknęła dłonią
czoła chrapiącego gladiatora. - To tylko zioła, ale prędko się nie
obudzÄ….
- I co ja teraz zrobię! - Maksensjus złapał się za głowę. - Za-
płaciłem essedarianom z góry, a teraz nie mam ich przeciwko
komu wystawić.
- My możemy ich zastąpić. - Lucjus przysłuchiwał się z roz-
bawieniem naszej rozmowie. - Chętnie wezmę udział w waszym
festiwalu.
- Zwariowałeś? - wykrzyknęła Shaez. - To niebezpieczne!
- Naprawdę? Przecież reguły nie pozwalają na zabijanie.
- To prawda - potwierdził Maksensjus; nagle w osobie Lucju-
sa zobaczył rozwiązanie swoich problemów. - Nie wolno stosować
pchnięć, ciąć twarzy i szyi. Chodzi o to, żeby zranić, ale nie zabić.
Zawodnicy siÄ™ szanujÄ… i przestrzegajÄ… tych zasad na arenie.
- Kim wy w ogóle jesteście? - spytała Verena, która wcze-
śniej nie interesowała się przybyszami. A może po prostu tego nie
okazywała? Znałem ją od lat, i po tym wszystkim, co razem prze-
żyliśmy, wciąż nie mogłem odgadnąć jej myśli.
Po raz kolejny przedstawiłem przybyszów z Karnaku. Kiedy
Shaez stanęła obok Vereny, zobaczyłem, jak bardzo się różnią.
Tłumaczka była wyższa od filigranowej Vereny, i być może nawet
147
zgrabniejsza, choć w tym akurat względzie medyczka zaliczała się
do czołówki. Zwiewne szaty Shaez pozwalały na dość dokładną
ocenę jej kształtów, ale ja lepiej niż inni wiedziałem, co kryje się
pod białą tuniką medyczki. Sięgająca nad kolana tunika z długimi
rękawami była mocno przewiązana w pasie, co podkreślało figurę
Vereny. Medyczka nosiła ciemne spodnie z lnu, bardzo obcisłe,
zwłaszcza w porównaniu ze zwiewnymi szatami Shaez. Obie mia-
ły czarne włosy, ale włosy Vereny zwijały się w delikatne fale na
ramionach. Oliwkowa cera Shaez przy jasnej skórze medyczki
wyglądała na niemal brązową.
- Co tak się przyglądasz? - Głos Vereny wyrwał mnie z za-
myślenia.
- Zastanawiam się, czy to rozsądne, by nasi goście walczyli
na arenie.
- Może nierozsądne, ale niech będzie - mruknął Verus. Wy-
dawał się niezbyt zadowolony z pomysłu Lucjusa.
Maksensjus klasnął w dłonie.
- Zwietnie! Ale mamy mało czasu, musicie się jak najszybciej
przygotować! Przebierzecie się w...
- Będziemy walczyć w tym, co mamy na sobie - przerwał
Verus. - Tylko dajcie nam jakąś broń.
Zamyśliłem się. Verus chyba nie zdawał sobie sprawy, że ist-
nieje zabezpieczenie przeciwko magicznym przedmiotom. A może
wręcz przeciwnie?
- Niech zostanie w swoim hełmie - powiedziałem. - Nie jest
magiczny, więc to nie problem - skłamałem.
Verus skinął głową. Sytuacja zrobiła się nader interesująca.
148
Verena została na zapleczu, a ja i Shaez wróciliśmy na widow-
nię. Zdążyliśmy akurat na końcówkę walki murmillona i traxa,
którzy z zaciętością wymieniali ciosy. Charakterystyczny hełm o
kształcie ryby noszony przez murmillona był w wielu miejscach
pogięty, a jego duża, prostokątna tarcza uszkodzona. Trax, uzbro-
jony w zakrzywioną sicę, osłaniał się mniejszą tarczą, lecz wyso-
kie nagolenniki i metalowy ochraniacz na rękę stanowiły dobre
zabezpieczenie.
Murmillon był już zmęczony, ale to on przeważał, trax cofał
się, zasłaniając tarczą. Krwawił z drobnych ran na brzuchu. Mur-
millon uderzył tarczą, wytrącając sicę z ręki przeciwnika. Przy-
padł do niego i przystawił mu ostrze gladiusa do szyi. Sędzia
ogłosił koniec walki. Cóż, czasem pojedynek kończył się bez roz-
lewu krwi.
- No, teraz będzie ciekawie. - Sobrinus zatarł ręce. - Podobno
Maksensjus sprowadził ze stolicy najlepszych essedarianów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]