[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyprawą zjemy lunch.
- Cudownie! - ucieszyła się Delia.
Na moment ogarnęły go wyrzuty sumienia. Nie zamierzał
jej skrzywdzić, ale zyskiwał poprzez nią bardzo potrzebny
60 NIEBEZPIECZNA MIAOZ
kontakt. A poza wszystkim, bardzo mu się podobała. Pomy
ślał, że to słodka dziewczyna, więc chętnie ją trochę poroz-
pieszcza, żeby nie straciła na ich znajomości. Lepiej też, by
się nie dowiedziała, kim jest naprawdę. Zresztą, nie zamierzał
jej tego mówić - w każdym razie póki nie będzie to absolut
nie konieczne.
Przejechali przez most prowadzący na Paradise Island
i Delia mogła w świetle dziennym podziwiać ożywiony ruch
na zatoce. Były tam żaglówki, motorówki i promy, przewo
żące ludzi z Nassau na Paradise Island.
- Boże, ile łódek! - wykrzyknęła, spoglądając przez okno
taksówki. - Jedna ma nawet czarne żagle!
- Pewnie płynie na niej pirat - zażartował Marcus.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Jego bliskość obu
dziła w niej namiętne tęsknoty.
Marcus widział jej zmieszanie i cieszyło go, że nie potrafi
niczego przed nim ukryć. Było to równie miłe jak dotyk jej
ramienia. Gdy to sobie uświadomił, szybko się odsunął. Nie
czas i miejsce po temu. Nawet jeśli jest na tyle szalony, by jej
pragnąć. Przede wszystkim musi pamiętać, jaka jest stawka
w tej grze. Musi myśleć o swoich interesach, nie o Delii.
Wysiedli z taksówki i Delia uznała, że także kasyno za
dnia wygląda zupełnie inaczej. Gdy Marcus płacił kierowcy,
podeszła do kępy hibiskusów i dotknęła ciemnoczerwonych
płatków. Uwielbiała kwiaty. W Jacobsville miała ogród pełen
kwitnących roślin. Ale hibiskusów nie dało się hodować w tej
części Teksasu z powodu zbyt chłodnych zim.
- Podobają ci się? - zapytał Marcus.
Skinęła głową.
- Nie chcą u mnie rosnąć, bo zimy są za chłodne.
- Myślałem, że w Teksasie jest gorąco.
NIEBEZPIECZNA MIAOZ 61
Roześmiała się.
- Bo jest. W lecie. Zimą w Jacobsville trafiają się opady
śniegu i mrozy. Rośliny tropikalne można hodować tylko
w szklarni, a mnie na nią nie stać.
Marcus zerwał purpurowy kwiat i wsunął jej za ucho.
- Pasuje do ciebie.
Zaśmiała się nerwowo.
- Nie jestem ładna, a przy tobie czuję się piękna. Ach, to
zabrzmiało tak głupio.
Potrząsnął głową i zajrzał jej głęboko w oczy, a gdy spło
nęła rumieńcem, uśmiechnął się. Bawiły go jej spontaniczne
reakcje.
Mając dwudzieścia trzy lata, musiała przecież choć trochę
poznać mężczyzn. Był nawet tego ciekaw, lecz nie wolno mu
niczego przyspieszać. Jeśli Delia ma się wpasować w jego
plan, powinien trzymać ją na dystans.
Znów ujął ją za rękę.
- Chodzmy. Oprowadzę cię po moim domu.
- Nie mieszkasz w hotelu? - zapytała.
- Szef ma apartament na najwyższym piętrze - odparł
wymijająco - ale ja lubię mieć własny kąt.
Poprowadził ją przez ogrody hotelowe aż do żelaznej
bramy w białym murze. Otworzył i wpuścił ją środka.
Przed nimi rozciągał się olbrzymi trawnik, obramowany
kwitnącymi krzewami i drzewami. Za nim, tuż przy złocistej
plaży, wznosił się biały pawilon o wdzięcznych łukach i da
chu krytym czerwoną dachówką.
- Coś podobnego! - wykrzyknęła, kiedy podeszli bliżej.
Na tarasie stały białe meble i wszędzie było pełno kwiatów
w donicach.
- Podoba ci się? - zapytał z uśmiechem. - Tak właśnie
przypuszczałem. Ja też kocham kwiaty. Większość tych tutaj
62 NIEBEZPIECZNA MIAOZ
sam wyhodowałem z nasion. Tylko niektóre krzewy zostały
sprowadzone. Hibiskus i oleander rosły tu już, ale zasadzi
łem ich więcej. Jest też szklarnia, w której hoduję orchidee.
Stąd nie widać podjazdu, ale obsadzony jest królewskimi
palmami.
- To te o białych pniach, tak?
- Tak.
- Czy to kazuaryna? - zapytała, wskazując na drzewa
rosnące tuż przy plaży. Wyglądały jak sosny, ale miały bardzo
długie igły, powiewające wdzięcznie na wietrze.
- Tak - odparł ze zdumieniem. - Chyba nie chcesz mi
powiedzieć, że macie je w Teksasie.
Potrząsnęła głową.
- Po przyjezdzie kupiłam sobie książkę o tutejszej roślin
ności - powiedziała. - Wszystko jest tu zupełnie inne.
- Mnie też podoba się tutejsza przyroda - przyznał.- To
miejsce, gdzie człowiek się odpręża i zwalnia obroty.
- W twojej pracy to ważne, by móc odpocząć po tych
wszystkich rozróbach.
- Słucham?
- Mówię o pracy w ochronie.
Marcus uśmiechnął się. Zdążył już zapomnieć o roli, którą
przyszło mu odgrywać.
- To prawda - powiedział. - Potrzebuję miejsca, w któ
rym mogę zapomnieć o pracy.
Oprowadził ją po pięknym domu o wielkich pokojach
i kamiennych posadzkach. Nagle przyszło jej na myśl, że
przyjemnie byłoby chodzić po nich boso, i o mały włos nie
zdjęła butów.
- Nie widzę nigdzie telewizora - zauważyła, kiedy weszli
do salonu.
- Mam mały telewizor w biurze - powiedział. - Jest frag-
NIEBEZPIECZNA MIAOZ 63
mentem elektronicznego systemu zabezpieczenia. Smith
trzyma część sprzętu u siebie, a reszta jest u mnie.
- To pan Smith mieszka tu z tobą? - zdumiała się Delia,.
- Tak, ale nie w tym samym pokoju - odparł ze śmie
chem.
- Przepraszam. - Delia stropiła się.
- Smith pilnuje tego domu... na polecenie szefa - powie
dział. - Tak samo jak ja, kiedy nie jestem na służbie.
Od razu się domyśliła, że to jego dom, ale ani słówkiem się
nie zdradziła. Rozejrzała się wokoło z zachwytem.
- To musi być cudowne, mieszkać nad samym morzem.
- Owszem, ale w porze huraganów bywa czasami groznie.
- Czyli kiedy? - spytała.
- Od maja do końca września lub początku pazdziernika.
Delia przeraziła się.
- Przecież mamy dopiero koniec sierpnia!
- Nie bój się - powiedział ze śmiechem. - Huragany nie
zdarzają się tak często.
- Czy woda zalewa wtedy dom?
- W przeszłości zdarzyło się to kilka razy. Ja... szef... to
znaczy... raz trzeba było nawet zrobić gruntowny remont.
Zazwyczaj wystarczy dom osuszyć i wezwać ekipę, która
posprząta i usunie zniszczenia.
Pokiwała głową, jakby wszystko było dla niej jasne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]